"Niebezpieczeństwo jest jak gniew bogów – im mocniejsze, tym bardziej zyskujesz wiarę. " ----- "Człowiek zazwyczaj wiele nie potrzebuje. Wystarczy mu, że ma 32 lata, dobrze płatną pracę i stałą dziwkę w okolicach Central Park. To tyle. Tyle uszczęśliwia porządnego faceta. W tym problem. Mało jest porządnych facetów." ----- "To nie jest wcale tak, że jak jesteś mądry i piękny to do szczęścia brakuje ci tylko pieniędzy. Nie! To tylko głupi staromodny przesąd niedojrzałych kandydatek na żony." ----- "Mógłbym tak patrzeć i wpierdalać im w mózgi całe serie z automatów, które schowane w niezbyt dobrze zabezpieczonych szafkach policyjnych kuszą bardziej niż gwałt na nieletniej." ----- "Moje szczęście polega na tym, że widzę ilu ludzi na świecie jest głupszych ode mnie." ----- "Nie oszukujmy się, ten świat jest pełen chodzącego gówna w postaci super – ludzi, naszych ulubieńców, którzy w rzeczywistości co noc w pustych mieszkaniach piszą dla siebie role na następny dzień."
Tak naprawdę nie przepadam za fabuła skomplikowaną w grze. Lubię pewne rozwiązania i to one głównie mnie przyciągają. Tak jak w Hirosach czy Diablo. To, że nękam swymi bohaterami kolejne połacia wrogich ziem, to że rozwiązuje questy by na końcu zabić szefa potworów - to wszystko ma mniejsze znaczenie o ile mogę zbierać artefakty i kolekcjonować wojsko lub punkty doświadczenia.
Jedną z niewielu gier, która spowodowała, że umarłam dla fabuły - był Fallout.
Oraz Morrowind.
Oblivion nie ma tego czegoś co miał Morrowind, no może to, ze można jeździć konno. Morrowind jest bagienny, świat tej gry wygląda jak świat innej planety. Pamiętam gdy po raz pierwszy trafiłam do miasta (nie pamiętam nazwy, wg fabuły to druga lokacja w grze). Nie mogłam się połapać co i jak, błądziłam niczym dziecko. Gdy w mieści byłam swoim bohaterem już wtóry raz, mogłabym trafić z zamkniętymi oczami do gildii rycerzy czy przystani podróżnika. Kolejne miasta - kolejna inność. Architektura każdej urbanistycznej lokacji jest inna. I to wspinanie się po górach. Albo chore szczury atakujące cię w najmniej spodziewanym momencie. Lochy miast, gdzie schodzisz sobie spokojnie by wykonać jakiś quest i nagle atakuje cię jakiś zbir. Długie rozmowy z NPC, którymi można było dużo zyskać lub wszystko spartolić. Wampiry zaczepiające cię na ulicach miast tuż po zmroku. Honory, które zyskujesz dzięki znajomościom w swojej rodzinie i pracy na jej rzecz.
Morrowind porusza wyobraźnię. To gra jak książka. Szybko jednakże może się znudzić - nadmiar questów i bagienna, nieco niszowata atmosfera fantasy może zniszczyć niejednego fana.
Nie zniszczy nikogo kto już wsiąknął. A wsiąka się bardzo szybko. Pierwszy kupiony mecz i przyłączenie do gildii, pierwsze zwiedzone lochy, odkrycie tajemniczych miejsc. Nie można zatrzymać się w miejscu.
Ostatni raz gdy byłam w Morrowind miałam wybudowany piękny dom na wzgórzu, umeblowany, z pełną kolekcją kupionych lub nazbieranych rzeczy oraz ze służbą. Właśnie zyskałam jakiś mega tytuł od jakiegoś księcia i pełnomocnictwo w swej rodzinie.
Tym razem może uda mi się zajść dalej. Do samego końca. To cholernie dużo godzin. Ale myślę, że warto.
Jak zobaczyć dwa filmy, z czego jeden jest naprawdę dobry, a drugi naprawdę... okropny?
Zaczniemy od dobrego: Brideshead Revisited (Powrót do Brideshead). Ben Whishaw - wystarczy? Coś bije tak niesamowitego od tego aktora, że film, mimo, że nie jest piąchą w twarz kinomana, ogląda się wybornie. Przynajmniej dopóki Ben Whishaw jest na ekranie. Gdy go później zabraknie, film traci na dynamice.
Ładna, kameralna ale i mądra opowieść o zasadach, które, jeśli dobrze zakorzenione, potrafią wygrać z uczuciami. Zepsucie arystokracji nie sięga tu pod tzw. dywan. To raczej zepsucie humanistyczne. Katorżnicze wprost wychowanie, które może zniszczyć człowieka, zabierając mu nadzieję na szczęście.
Teraz czas na ten okropny: Savage Grace (Uwikładni). Historia prawdziwa, zazwyczaj takie są prawdziwe. Zepsucie totalne: matka uprawiająca seks z synem, ojciec-chodząca znieczulica, odpseparowujący się do końca od żony i dziecka, i syn - homoseksualista, wychowywany przez matkę, która jak dla mnie przejawia psychozę maniakalno-depresyjną.
Synek nie lepsze ma problemy z głową. Uczucia jakieś, jakby ich nie dotyczyły. Mają problemy emocjonalne, ale to chyba bardziej problemy głowy niż serca.
Nie lubię takich filmów. Nie są wygodne. Ale ten nie zmusił mnie do myślenia, w przeciwieństwie do innych "okropnych" obrazów. Ot, historyjka o emocjonalnie wyprutej rodzince. ---------------
Klimaty gosfordparkowe bardziej do mnie docierają. A zepsucie wyższych sfer wolę oglądać z zapleczem uczuć. Tak lubię podchodzić do filmów w tych klimatach. Ich barbarzyństwo wcale nie wygląda lepiej lub gorzej jeśli w historii oderwie się kawałek empatii do bohaterów. W ogóle, w każdym filmie zresztą.
Na forum gp24.pl od dawien dawna walczą dwie frakcje fanów sportowych: kibice słupskich Czarnych, drużyny koszykówki męskiej grającej w ekstraklasie oraz kibice słupskiego Gryfa 95, drużyny piłki nożnej, która od roku gra w Bałtyckiej III lidze. Osobiście znam kilkoro kibiców, z czego te kilka osób, podobnie jak ja kibicuje mniej lub bardziej obu drużynom, oraz dwie osoby, które są zapatrzone w swoją ulubiona drużynę i uważają wyższość jednej nad drugą. Można ich nazwać fanatykami.
Do końca to nie wiadomo o co się ta wojna rozchodzi. Może o to, że chociaż słupskie to są dwa kluby, z których rozchodzą się drużyny. Może o to, że miasto faworyzuje Czarnych. Może o to, że to kosz, a to piłka nożna.
Walka to na słowa bardziej niż czyny. Raczej w sensie bitew: tzw. ustawek - do tego nie dochodzi. Szczególnie, że oba kluby swoją wojnę już miały - z policją i do dziś jest jeden dzień gdy się jednoczą.
Czarni grają w ekstraklasie, drużynę co roku tworzą praktycznie nowi zawodnicy i nowy trener - tak wygląda ekstraklasa kosza. Tak jest i tyle, szaremu człowieczkowi nic do tego. Co najwyżej może nie chodzić na mecze. Gryf 95 gra w Bałtyckiej 3 lidze, awansował z IV (niższa jest V, potem już okręgówki) i ma szansę doładować się do II ligi. Nic w sumie wielkiego, gdy szaremu człowieczkowi czasem się nawet ciężko połapać w ekstraklasie polskiej piłki nożnej. Ale tu znajdują swoją niszę ludzie, którzy chętnie patrzą na patriotyzm lokalny.
Czarni to bardziej hala, emocje, próba stworzenia własnego NBA i to już wystarczająco podgrzewa kibiców.
Gryf to tradycja, bo i piłka nożna w Polsce to tradycyjny sport.
Kibice Czarnych nerwowo reagują na porażki, i emocjonalnie na zwycięstwa.
Kibice Gryfa nerwy ucinają, porażki ich nie ziębią - nie odwracają się od zawodników.
A właściwie to można by wymieniać w nieskończoność i podejrzewam, że im więcej różnic by się znalazło, tym łatwiej byłoby porównać tych i tych i mogło by jeszcze wyjść, że mają więcej podobieństw niż się można spodziewać.
Wojna na słowa trwa. Wytaczane są argumenty - wojownicy nie śpią. Chętnie zaglądają na podstronę "przeciwników" by wygarnąć im porażkę - tu głównie kibice Gryfa lubią pozaczepiać wpisami na forum kibiców Czarnych.
I w końcu wniosek: wojna sama z siebie się nie wzięła ktoś ją zaczął. Ja już wiem kto. Wystarczyło poskładać fakty, podliczyć wpisy i użytkowników.
Na szczęście wojna jest nijaka: bo omijając obraźliwe teksty w stronę innych, to tak naprawdę Gryf wywołuje wszelkie swoje argumenty czemu ta drużyna jest lepsza, a nie Czarni. Tak jakby grali w w jednej kategorii. Fakt, i tu i tu piłka jest okrągła. Ale zasady już kosmiczne inne. Coś jak kawa czy herbata.
Czasem mam wrażenie, że chciałabym zabrać głos, ale potem łapię się na tym, że jest mi to do niczego potrzebne. Coraz częściej się łapię, że szukam wpisów dotyczących bezpośredni gry, danego meczu itp.
Ktoś, po uporczywej lecz nieskutecznej zawsze walce moderatorów z tego typu wojenkami na forum, po sugestii by założyć oddzielny temat - tak uczynił. I co? I nic? 9 wpisów, z czego dyskusję podjęło 5 osób. Koniec.
Wniosek: tak naprawdę żaden. Do żadnej konkluzji nie zaniósł mnie dziś ten pisemny strumień świadomości. A kibice swoje...
To zespół The Kills, który znałam wcześniej, a dziś w pracy odkryłam na nowo dzięki temu kawałkowi. Dookoła rzucali się mięsem tematów, a ja słuchałam tej pieśni na okrągło. Miłe odhaczenie się od świata dookoła. Bardzo miłe. ----
Nie wiem co to, jakieś węgierskie, znalazłam na jutubie jak słuchałam tego tam na dole blog Michała Ka (przy okazji polecam blog tego pana, bo słucha fajnej muzy). ----
blach! :))))
cały dzień mogę tego słuchać i jeszcze mi się nie znudziło.
Słuchając tego czuję się jak wtedy gdy odkryłam płytę The Prodigy Experience. Co prawda odczucie pozbawione szoku i młodzieńczej odkrywczości, a mimo to zaskakuje. Podoba się. Słuchać buraki :)
Niesamowite czego można się dowiedzieć o ludziach nie wychodząc poza cztery ściany i główka po główce przeprowadzać żmudną procedurę sondażu, by utrwalić w statystykach zainteresowania informacyjne mieszkańców swego regionu.
Wystarczy w sumie do tego odpowiednia praca. Praca, w której wymaganiem nie jest, lecz jakże przydatnym narzędziem intuicja ludzkich charakterów, którzy w rzeczy samej są internautami.
W gruncie rzeczy bez względu na region rządzą te same zainteresowania szarego internauty, którego mniej interesują gadające głowy w telewizji (co nie zawsze przekłada się na zainteresowanie gadającymi głowami na małych konferencjach w rodzimym mieście) i mniej interesują Telekamery (chyba, że takową dostanie dziewczyna z sąsiedniej wioski, która parę lat temu wybiła się w świecie rozrywki) niż proste informacje dotyczące regionu, w którym mieszkamy.
Jedno w sumie jest prawdidło -to musi się dziać obok. Dlatego też media ogólnopolskie nie spojrzą nawet na wypadek samochodowy z podlesia powiedzmy, gdzie zginął pijany kierowca. Za to na pewno zainteresuje ich news o 5 dzieciaków, którzy rozwalili się na drzewie, wracając z zakrapianej imprezy. Ten sam news o pijanym kierowcy z podlesia będzie cieszył się kilkuset większym zainteresowaniem ludzi z podlesia niż ogólnopolski news o tragedii 5 młodych ludzi. Ale to idzie w drugą stronę - w kraju nikogo nie będzie obchodził kolejny śmiertelny wypadek. Codzienne newsy muszą mieć haczyk, coś, czego nie spotyka się na co dzień. No co?, paradoks w nazewnictwie, ale takie właśnie są codzienne newsy.
W każdym razie wyliczyłam, że są rzeczy, które zawsze zainteresują internautów bez względu na ich region zamieszkania, wystarczy, że to "coś" dzieje się obok. Oto niepełna lista:
-ufo lub inne dziwne niespotykane rozmaitości spadające z nieba, -wszelkie niedogodności pogodowe, naturalne: trzęsienia ziemi, powietrzne trąby, atak zimy, mróz, kilkudniowe opady deszczu, wichury, huragany itp., -i na odwrót: wspaniała pogoda, upały, co w sumie zalicza się nadal jako odległe punkty codziennego stopnia pogody, -wypadki, kolizje, potrącenia (pociągowe, samochodowe, pociągowo-samochodowe, itp) -nieboszczyki znalezione w rzekach, w mieszkaniach, na ulicy, bez względu na rodzaj śmierci, -morderstwa, bójki, próby zabójstwa, gwałty - wszelakie ataki na drugie ludzkie ciało, -kasa, podwyżki, prąd, gaz, żarcie, takie tam, -zakupy (tu może bywać różnie, podejrzewam, że otwarcie kolejnego centrum handlowego w Warszawie nie ma takiego odzewu jak podobna sytuacja w jakimś 100-200 tysięcznym mieście, choć zawsze ma - proporcje liczymy za to na odwrót - im mniejsza miejscowość tym większe zainteresowanie mieszkańców), -seks, nagość - tu nie ma reguły, to zawsze wszędzie dobrze idzie, -ciekawostki: czyli wszelkie pierdoły, które pierdołami by nie były gdyby nie jeden lub kilka motywów je wyróżniających, np. dziwny włamywacz, który ukradł klamki od drzwi, -sport, w każdym mieście jest banda kibiców i większa masa w-miarę-zainteresowanych, wystarczy, by wzmóc zainteresowanie ludzi, byle było to coś z piłką kopaną lub rzucaną, -dobrze znane mieszkańcom miejsca - a jak różne, na co dzień kompletnie przez nas nie zauwazane, to dowiedziałam się nie dawno, wystarczy napisać o obiekcie, który w sumie znaczył nic lub niewiele dla miasta, ale istniał wystarczająco długo by go kojarzyć, -dzielni ludzie nie mają popytu, choć lubią o nich pisać dziennikarze, bo wydaje się, że dziarska dziewczyna z naszego miasteczka, która chce opłynąć pół świata, powinna cieszyć się zainteresowaniem szaraków, ale to nie Discovery Channel, zainteresowanie ludzi budzą ZNANI ludzie z regionu - aktorzy, muzycy czy politycy, -regionalna polityka, mniej lub bardziej, byle było nad czym się pastwić, znacie jakieś miejsce gdzie choć 40% (więcej nie wymagam) jest zadowolona z regionalnej polityki, kurwa, nikt nie lubi polityki, -policja i służby inne mundurowe - może kolejny radiowóz w miejskiej komendzie nie jest mega-newsem, ale zbierze zawsze kilku zainteresowanych, -narkotyki i alkohol, to pierwsze rzadsze, więc łatwiejsze do podsunięcia ludziom, -oblicze marginesu społecznego, bezdomni, menele, -imprezy, im więcej Dod i Feelów (choć u nas jakoś za Feelem nie przepadają:/) w naszym miasteczku ma wystąpić, tym lepiej, nikogo nie interesuje alternatywa, teatr (chyba, że się w zarządzie owego teatru odkryje jakieś matactwa) czy inne wyższe sztuki, -wyłapywanie pereelowskich grzechów znanych postaci regionu, znaczy: ipeeny i temu podobne, -zwierzaki, porzucone, skatowane i te zwierzaki, które bez kagańca lub zasrywają miejski trawnik, i te co pogryzą człowieka, - oraz.... właściwie wszystko.
Ludzie chcą wiedzieć dużo, ale najbardziej interesuje ich to co mają pod własnym oknem. Tym oknem na świat stał się internet, codzienna gazeta, ploty zasłyszane w sklepie...
Czasem ktoś mi mówi coś w stylu "szarzy ludzie nie chcą pogłębiać swej wiedzy o świecie, w którym żyją".
Wszystko i nic, nieco twórczości mojej i obcej, parę myślówek złapanych w locie - ogólnie blog. Tu - muzyka, którą znalazłam wieki temu i muzyka, którą odnalazłam dopiero teraz. Pacanowskie wersy o kinie, moje spojrzenie na lokalne wydarzenia, czasem coś jeszcze. Kuźwa no! zwyczajny blog, który jak zwykle miał być niezwyczajny, ale nie wyszło.