wtorek, 18 sierpnia 2009

#Gry cz.1 MORROWIND



The Elder Scrolls III Morrowind

Tak naprawdę nie przepadam za fabuła skomplikowaną w grze. Lubię pewne rozwiązania i to one głównie mnie przyciągają. Tak jak w Hirosach czy Diablo. To, że nękam swymi bohaterami kolejne połacia wrogich ziem, to że rozwiązuje questy by na końcu zabić szefa potworów - to wszystko ma mniejsze znaczenie o ile mogę zbierać artefakty i kolekcjonować wojsko lub punkty doświadczenia.

Jedną z niewielu gier, która spowodowała, że umarłam dla fabuły - był Fallout.

Oraz Morrowind.

Oblivion nie ma tego czegoś co miał Morrowind, no może to, ze można jeździć konno. Morrowind jest bagienny, świat tej gry wygląda jak świat innej planety. Pamiętam gdy po raz pierwszy trafiłam do miasta (nie pamiętam nazwy, wg fabuły to druga lokacja w grze). Nie mogłam się połapać co i jak, błądziłam niczym dziecko. Gdy w mieści byłam swoim bohaterem już wtóry raz, mogłabym trafić z zamkniętymi oczami do gildii rycerzy czy przystani podróżnika. Kolejne miasta - kolejna inność. Architektura każdej urbanistycznej lokacji jest inna. I to wspinanie się po górach. Albo chore szczury atakujące cię w najmniej spodziewanym momencie. Lochy miast, gdzie schodzisz sobie spokojnie by wykonać jakiś quest i nagle atakuje cię jakiś zbir. Długie rozmowy z NPC, którymi można było dużo zyskać lub wszystko spartolić. Wampiry zaczepiające cię na ulicach miast tuż po zmroku. Honory, które zyskujesz dzięki znajomościom w swojej rodzinie i pracy na jej rzecz.

Morrowind porusza wyobraźnię. To gra jak książka. Szybko jednakże może się znudzić - nadmiar questów i bagienna, nieco niszowata atmosfera fantasy może zniszczyć niejednego fana.

Nie zniszczy nikogo kto już wsiąknął. A wsiąka się bardzo szybko. Pierwszy kupiony mecz i przyłączenie do gildii, pierwsze zwiedzone lochy, odkrycie tajemniczych miejsc. Nie można zatrzymać się w miejscu.

Ostatni raz gdy byłam w Morrowind miałam wybudowany piękny dom na wzgórzu, umeblowany, z pełną kolekcją kupionych lub nazbieranych rzeczy oraz ze służbą. Właśnie zyskałam jakiś mega tytuł od jakiegoś księcia i pełnomocnictwo w swej rodzinie.

Tym razem może uda mi się zajść dalej. Do samego końca. To cholernie dużo godzin. Ale myślę, że warto.