sobota, 21 listopada 2009

Złote myśli Richarda

"Niebezpieczeństwo jest jak gniew bogów – im mocniejsze, tym bardziej zyskujesz wiarę. "
-----
"Człowiek zazwyczaj wiele nie potrzebuje. Wystarczy mu, że ma 32 lata, dobrze płatną pracę i stałą dziwkę w okolicach Central Park. To tyle. Tyle uszczęśliwia porządnego faceta. W tym problem. Mało jest porządnych facetów."
-----
"To nie jest wcale tak, że jak jesteś mądry i piękny to do szczęścia brakuje ci tylko pieniędzy. Nie! To tylko głupi staromodny przesąd niedojrzałych kandydatek na żony."
-----
"Mógłbym tak patrzeć i wpierdalać im w mózgi całe serie z automatów, które schowane w niezbyt dobrze zabezpieczonych szafkach policyjnych kuszą bardziej niż gwałt na nieletniej."
-----
"Moje szczęście polega na tym, że widzę ilu ludzi na świecie jest głupszych ode mnie."
-----
"Nie oszukujmy się, ten świat jest pełen chodzącego gówna w postaci super – ludzi, naszych ulubieńców, którzy w rzeczywistości co noc w pustych mieszkaniach piszą dla siebie role na następny dzień."

wtorek, 18 sierpnia 2009

#Gry cz.1 MORROWIND



The Elder Scrolls III Morrowind

Tak naprawdę nie przepadam za fabuła skomplikowaną w grze. Lubię pewne rozwiązania i to one głównie mnie przyciągają. Tak jak w Hirosach czy Diablo. To, że nękam swymi bohaterami kolejne połacia wrogich ziem, to że rozwiązuje questy by na końcu zabić szefa potworów - to wszystko ma mniejsze znaczenie o ile mogę zbierać artefakty i kolekcjonować wojsko lub punkty doświadczenia.

Jedną z niewielu gier, która spowodowała, że umarłam dla fabuły - był Fallout.

Oraz Morrowind.

Oblivion nie ma tego czegoś co miał Morrowind, no może to, ze można jeździć konno. Morrowind jest bagienny, świat tej gry wygląda jak świat innej planety. Pamiętam gdy po raz pierwszy trafiłam do miasta (nie pamiętam nazwy, wg fabuły to druga lokacja w grze). Nie mogłam się połapać co i jak, błądziłam niczym dziecko. Gdy w mieści byłam swoim bohaterem już wtóry raz, mogłabym trafić z zamkniętymi oczami do gildii rycerzy czy przystani podróżnika. Kolejne miasta - kolejna inność. Architektura każdej urbanistycznej lokacji jest inna. I to wspinanie się po górach. Albo chore szczury atakujące cię w najmniej spodziewanym momencie. Lochy miast, gdzie schodzisz sobie spokojnie by wykonać jakiś quest i nagle atakuje cię jakiś zbir. Długie rozmowy z NPC, którymi można było dużo zyskać lub wszystko spartolić. Wampiry zaczepiające cię na ulicach miast tuż po zmroku. Honory, które zyskujesz dzięki znajomościom w swojej rodzinie i pracy na jej rzecz.

Morrowind porusza wyobraźnię. To gra jak książka. Szybko jednakże może się znudzić - nadmiar questów i bagienna, nieco niszowata atmosfera fantasy może zniszczyć niejednego fana.

Nie zniszczy nikogo kto już wsiąknął. A wsiąka się bardzo szybko. Pierwszy kupiony mecz i przyłączenie do gildii, pierwsze zwiedzone lochy, odkrycie tajemniczych miejsc. Nie można zatrzymać się w miejscu.

Ostatni raz gdy byłam w Morrowind miałam wybudowany piękny dom na wzgórzu, umeblowany, z pełną kolekcją kupionych lub nazbieranych rzeczy oraz ze służbą. Właśnie zyskałam jakiś mega tytuł od jakiegoś księcia i pełnomocnictwo w swej rodzinie.

Tym razem może uda mi się zajść dalej. Do samego końca. To cholernie dużo godzin. Ale myślę, że warto.

wtorek, 28 lipca 2009

Powrót do Brideshead i Uwikłani

Tak wygląda barbarzyństwo sfer wyższych...

Jak zobaczyć dwa filmy, z czego jeden jest naprawdę dobry, a drugi naprawdę... okropny?

Zaczniemy od dobrego: Brideshead Revisited (Powrót do Brideshead). Ben Whishaw - wystarczy? Coś bije tak niesamowitego od tego aktora, że film, mimo, że nie jest piąchą w twarz kinomana, ogląda się wybornie. Przynajmniej dopóki Ben Whishaw jest na ekranie. Gdy go później zabraknie, film traci na dynamice.

Ładna, kameralna ale i mądra opowieść o zasadach, które, jeśli dobrze zakorzenione, potrafią wygrać z uczuciami. Zepsucie arystokracji nie sięga tu pod tzw. dywan. To raczej zepsucie humanistyczne. Katorżnicze wprost wychowanie, które może zniszczyć człowieka, zabierając mu nadzieję na szczęście.

Teraz czas na ten okropny: Savage Grace (Uwikładni). Historia prawdziwa, zazwyczaj takie są prawdziwe. Zepsucie totalne: matka uprawiająca seks z synem, ojciec-chodząca znieczulica, odpseparowujący się do końca od żony i dziecka, i syn - homoseksualista, wychowywany przez matkę, która jak dla mnie przejawia psychozę maniakalno-depresyjną.

Synek nie lepsze ma problemy z głową. Uczucia jakieś, jakby ich nie dotyczyły. Mają problemy emocjonalne, ale to chyba bardziej problemy głowy niż serca.

Nie lubię takich filmów. Nie są wygodne. Ale ten nie zmusił mnie do myślenia, w przeciwieństwie do innych "okropnych" obrazów. Ot, historyjka o emocjonalnie wyprutej rodzince.
---------------

Klimaty gosfordparkowe bardziej do mnie docierają. A zepsucie wyższych sfer wolę oglądać z zapleczem uczuć. Tak lubię podchodzić do filmów w tych klimatach. Ich barbarzyństwo wcale nie wygląda lepiej lub gorzej jeśli w historii oderwie się kawałek empatii do bohaterów. W ogóle, w każdym filmie zresztą.

poniedziałek, 25 maja 2009

Piłka jest okrągła a kibice różni

Na forum gp24.pl od dawien dawna walczą dwie frakcje fanów sportowych: kibice słupskich Czarnych, drużyny koszykówki męskiej grającej w ekstraklasie oraz kibice słupskiego Gryfa 95, drużyny piłki nożnej, która od roku gra w Bałtyckiej III lidze.

Osobiście znam kilkoro kibiców, z czego te kilka osób, podobnie jak ja kibicuje mniej lub bardziej obu drużynom, oraz dwie osoby, które są zapatrzone w swoją ulubiona drużynę i uważają wyższość jednej nad drugą. Można ich nazwać fanatykami.

Do końca to nie wiadomo o co się ta wojna rozchodzi. Może o to, że chociaż słupskie to są dwa kluby, z których rozchodzą się drużyny. Może o to, że miasto faworyzuje Czarnych. Może o to, że to kosz, a to piłka nożna.

Walka to na słowa bardziej niż czyny. Raczej w sensie bitew: tzw. ustawek - do tego nie dochodzi. Szczególnie, że oba kluby swoją wojnę już miały - z policją i do dziś jest jeden dzień gdy się jednoczą.

Czarni grają w ekstraklasie, drużynę co roku tworzą praktycznie nowi zawodnicy i nowy trener - tak wygląda ekstraklasa kosza. Tak jest i tyle, szaremu człowieczkowi nic do tego. Co najwyżej może nie chodzić na mecze.

Gryf 95 gra w Bałtyckiej 3 lidze, awansował z IV (niższa jest V, potem już okręgówki) i ma szansę doładować się do II ligi. Nic w sumie wielkiego, gdy szaremu człowieczkowi czasem się nawet ciężko połapać w ekstraklasie polskiej piłki nożnej. Ale tu znajdują swoją niszę ludzie, którzy chętnie patrzą na patriotyzm lokalny.

Czarni to bardziej hala, emocje, próba stworzenia własnego NBA i to już wystarczająco podgrzewa kibiców.

Gryf to tradycja, bo i piłka nożna w Polsce to tradycyjny sport.

Kibice Czarnych nerwowo reagują na porażki, i emocjonalnie na zwycięstwa.

Kibice Gryfa nerwy ucinają, porażki ich nie ziębią - nie odwracają się od zawodników.

A właściwie to można by wymieniać w nieskończoność i podejrzewam, że im więcej różnic by się znalazło, tym łatwiej byłoby porównać tych i tych i mogło by jeszcze wyjść, że mają więcej podobieństw niż się można spodziewać.

Wojna na słowa trwa. Wytaczane są argumenty - wojownicy nie śpią. Chętnie zaglądają na podstronę "przeciwników" by wygarnąć im porażkę - tu głównie kibice Gryfa lubią pozaczepiać wpisami na forum kibiców Czarnych.

I w końcu wniosek: wojna sama z siebie się nie wzięła ktoś ją zaczął. Ja już wiem kto. Wystarczyło poskładać fakty, podliczyć wpisy i użytkowników.

Na szczęście wojna jest nijaka: bo omijając obraźliwe teksty w stronę innych, to tak naprawdę Gryf wywołuje wszelkie swoje argumenty czemu ta drużyna jest lepsza, a nie Czarni.

Tak jakby grali w w jednej kategorii. Fakt, i tu i tu piłka jest okrągła. Ale zasady już kosmiczne inne. Coś jak kawa czy herbata.

Czasem mam wrażenie, że chciałabym zabrać głos, ale potem łapię się na tym, że jest mi to do niczego potrzebne. Coraz częściej się łapię, że szukam wpisów dotyczących bezpośredni gry, danego meczu itp.

Ktoś, po uporczywej lecz nieskutecznej zawsze walce moderatorów z tego typu wojenkami na forum, po sugestii by założyć oddzielny temat - tak uczynił. I co? I nic? 9 wpisów, z czego dyskusję podjęło 5 osób. Koniec.

Wniosek: tak naprawdę żaden. Do żadnej konkluzji nie zaniósł mnie dziś ten pisemny strumień świadomości. A kibice swoje...

Zdjęcia: gryfowskie: moje, Czarnych - autor: Łukasz Capar/gp24.pl

wtorek, 21 kwietnia 2009

przychodzę do was z muzyką (4) nowe znalezione odkopane



To zespół The Kills, który znałam wcześniej, a dziś w pracy odkryłam na nowo dzięki temu kawałkowi. Dookoła rzucali się mięsem tematów, a ja słuchałam tej pieśni na okrągło. Miłe odhaczenie się od świata dookoła. Bardzo miłe.
----



Nie wiem co to, jakieś węgierskie, znalazłam na jutubie jak słuchałam tego tam na dole blog Michała Ka (przy okazji polecam blog tego pana, bo słucha fajnej muzy).
----



blach! :))))

cały dzień mogę tego słuchać i jeszcze mi się nie znudziło.

piątek, 13 lutego 2009

Buraka Som Sistema

Słuchając tego czuję się jak wtedy gdy odkryłam płytę The Prodigy Experience. Co prawda odczucie pozbawione szoku i młodzieńczej odkrywczości, a mimo to zaskakuje. Podoba się. Słuchać buraki :)

wtorek, 3 lutego 2009

LAND OF CONFUSION czyli ŚWIAT W KTÓRYM ŻYJEMY


Niesamowite czego można się dowiedzieć o ludziach nie wychodząc poza cztery ściany i główka po główce przeprowadzać żmudną procedurę sondażu, by utrwalić w statystykach zainteresowania informacyjne mieszkańców swego regionu.

Wystarczy w sumie do tego odpowiednia praca. Praca, w której wymaganiem nie jest, lecz jakże przydatnym narzędziem intuicja ludzkich charakterów, którzy w rzeczy samej są internautami.

W gruncie rzeczy bez względu na region rządzą te same zainteresowania szarego internauty, którego mniej interesują gadające głowy w telewizji (co nie zawsze przekłada się na zainteresowanie gadającymi głowami na małych konferencjach w rodzimym mieście) i mniej interesują Telekamery (chyba, że takową dostanie dziewczyna z sąsiedniej wioski, która parę lat temu wybiła się w świecie rozrywki) niż proste informacje dotyczące regionu, w którym mieszkamy.

Jedno w sumie jest prawdidło -to musi się dziać obok. Dlatego też media ogólnopolskie nie spojrzą nawet na wypadek samochodowy z podlesia powiedzmy, gdzie zginął pijany kierowca. Za to na pewno zainteresuje ich news o 5 dzieciaków, którzy rozwalili się na drzewie, wracając z zakrapianej imprezy. Ten sam news o pijanym kierowcy z podlesia będzie cieszył się kilkuset większym zainteresowaniem ludzi z podlesia niż ogólnopolski news o tragedii 5 młodych ludzi. Ale to idzie w drugą stronę - w kraju nikogo nie będzie obchodził kolejny śmiertelny wypadek. Codzienne newsy muszą mieć haczyk, coś, czego nie spotyka się na co dzień. No co?, paradoks w nazewnictwie, ale takie właśnie są codzienne newsy.



W każdym razie wyliczyłam, że są rzeczy, które zawsze zainteresują internautów bez względu na ich region zamieszkania, wystarczy, że to "coś" dzieje się obok. Oto niepełna lista:

-ufo lub inne dziwne niespotykane rozmaitości spadające z nieba,
-wszelkie niedogodności pogodowe, naturalne: trzęsienia ziemi, powietrzne trąby, atak zimy, mróz, kilkudniowe opady deszczu, wichury, huragany itp.,
-i na odwrót: wspaniała pogoda, upały, co w sumie zalicza się nadal jako odległe punkty codziennego stopnia pogody,
-wypadki, kolizje, potrącenia (pociągowe, samochodowe, pociągowo-samochodowe, itp)
-nieboszczyki znalezione w rzekach, w mieszkaniach, na ulicy, bez względu na rodzaj śmierci,
-morderstwa, bójki, próby zabójstwa, gwałty - wszelakie ataki na drugie ludzkie ciało,
-kasa, podwyżki, prąd, gaz, żarcie, takie tam,
-zakupy (tu może bywać różnie, podejrzewam, że otwarcie kolejnego centrum handlowego w Warszawie nie ma takiego odzewu jak podobna sytuacja w jakimś 100-200 tysięcznym mieście, choć zawsze ma - proporcje liczymy za to na odwrót - im mniejsza miejscowość tym większe zainteresowanie mieszkańców),
-seks, nagość - tu nie ma reguły, to zawsze wszędzie dobrze idzie,
-ciekawostki: czyli wszelkie pierdoły, które pierdołami by nie były gdyby nie jeden lub kilka motywów je wyróżniających, np. dziwny włamywacz, który ukradł klamki od drzwi,
-sport, w każdym mieście jest banda kibiców i większa masa w-miarę-zainteresowanych, wystarczy, by wzmóc zainteresowanie ludzi, byle było to coś z piłką kopaną lub rzucaną,
-dobrze znane mieszkańcom miejsca - a jak różne, na co dzień kompletnie przez nas nie zauwazane, to dowiedziałam się nie dawno, wystarczy napisać o obiekcie, który w sumie znaczył nic lub niewiele dla miasta, ale istniał wystarczająco długo by go kojarzyć,
-dzielni ludzie nie mają popytu, choć lubią o nich pisać dziennikarze, bo wydaje się, że dziarska dziewczyna z naszego miasteczka, która chce opłynąć pół świata, powinna cieszyć się zainteresowaniem szaraków, ale to nie Discovery Channel, zainteresowanie ludzi budzą ZNANI ludzie z regionu - aktorzy, muzycy czy politycy,
-regionalna polityka, mniej lub bardziej, byle było nad czym się pastwić, znacie jakieś miejsce gdzie choć 40% (więcej nie wymagam) jest zadowolona z regionalnej polityki, kurwa, nikt nie lubi polityki,
-policja i służby inne mundurowe - może kolejny radiowóz w miejskiej komendzie nie jest mega-newsem, ale zbierze zawsze kilku zainteresowanych,
-narkotyki i alkohol, to pierwsze rzadsze, więc łatwiejsze do podsunięcia ludziom,
-oblicze marginesu społecznego, bezdomni, menele,
-imprezy, im więcej Dod i Feelów (choć u nas jakoś za Feelem nie przepadają:/) w naszym miasteczku ma wystąpić, tym lepiej, nikogo nie interesuje alternatywa, teatr (chyba, że się w zarządzie owego teatru odkryje jakieś matactwa) czy inne wyższe sztuki,
-wyłapywanie pereelowskich grzechów znanych postaci regionu, znaczy: ipeeny i temu podobne,
-zwierzaki, porzucone, skatowane i te zwierzaki, które bez kagańca lub zasrywają miejski trawnik, i te co pogryzą człowieka,
- oraz.... właściwie wszystko.

Ludzie chcą wiedzieć dużo, ale najbardziej interesuje ich to co mają pod własnym oknem. Tym oknem na świat stał się internet, codzienna gazeta, ploty zasłyszane w sklepie...

Czasem ktoś mi mówi coś w stylu "szarzy ludzie nie chcą pogłębiać swej wiedzy o świecie, w którym żyją".

Błąd.

Chcą. Pogłębiać wiedzę o świecie w KTÓRYM żyją.

piątek, 23 stycznia 2009

come away with me...



a się tak długo nie mogłam przekonać do Norah Jones...

piątek, 16 stycznia 2009

Plaga pękających rur nęka Słupsk

Od tygodnia w Słupsku szaleje plaga. Plaga pękających rur. Jedna po drugiej, pękają od mrozu, od trzęsienia ziemi, a może po prostu ze starości. Najgorsza była pierwsza, ludziom zabrakło wody, leciała brudna z kranu. Miasto zabrało się za naprawę, a potem zaczęto wydawać ludziom wodę pitną. Awarie usunięto i choć mogło się wydawać, że to będzie tyle, to zaraz niedługo, chyba dwa dni później pęka druga rura. I tak dalej, codziennie pęka jakaś ruda w mieście, a ludziom leci brunatna ciecz z kranów.

Oczywiście słupszczanie zaaferowani swoim losem postanowili wypowiedzieć się pod tekstami na stronie gp24. Oto kilka co niecniejszych lub ciekawych wypowiedzi naszych forumowiczów. Pisownia zachowana.

Któraś kolejna, dziś, pękła rura na Paderewskiego.
- "ooo coraz bliżej mnie..."

- "hehehhhehe;-)"

Ale dzisiejszy wcześniej artykuł, o rurze która pękła dwie godziny wcześniej , zyskał większą sympatię mieszkańców Słupska. Wodociągi podały przyczynę awarii, tytuł mówi wszystko: "Kolejna rura pękła. Wodociągi: to przez ostatnie trzęsienie ziemi"

- "a nie mówiłam, że trzeba mieć zapas wody w domu. Tylko coś się zmienia winowajca rolleyes.gif Już nie PRL - a trzęsienie ziemi:D"

- "Ja mam wodę na ul. Paderewskiego!!!! Tyle, że z kranu cieknie brązowa. Panie Lipski zapraszam na herbatę . Przyjdzie pan? Lepiej byś pan pił herbatę niż tak durnie się tłumaczył."

- "a moze by tak porzadne trzesienie ziemi w wodociagach...? to napewno by poleprzylo zaopatrzenie w wode wszystkich slupszczan."

- Kargul z Pawlakiem: Jeszcze jedna galeria i po Słupsku.Szkoda, a taki był ładny-amerykański...

- "Widzę, że wszystkim humor się poprawił po tym artykule...trzęsienie ziemi :P"

- Słyszałem coś, że Wodociągi w ramach rekompensaty wpuściły do swoich instalacji kawę zamiast wody. Szkoda tylko, że taka trochę "lurowata"."

- "Zagdaka: kto potrafi wymienić liczbę rur, które pękły w ostatnim czasie w Słupsku, nie zaglądając do gazet i serwisów internetowych? :)"

- babcia rózia: e tam-tylo lat my tu mieskamy i jo nie słysała nic o jakimś tzesieniu ziemi! Na litosć Bosko! Nie pista takich pierduł.

czwartek, 15 stycznia 2009

przychodzę do was z muzyką (3) - black and white videoclips

Zgodnie z przyrzeczeniem: magiczne klipy B&W z epoki, gdy był sens robić takie klipy. Na początek klasyka (co tu nie będzie klasyką??) - Black "Wonderful life".


-------------
Phil Collins "Another day in paradise". Wątpię by klip owy zrobił na mnie takie wrażenie gdym dziecięciem była, gdyby operował kolorem.


-------------

Tears For Fears - "Woman in chains". Tu jakikolwiek komentarz będzie zbędny.


----------

Najlepsze na koniec. Nie dość, że najlepsza piosenka pop tego wszechświata, to jeszcze najlepszy klip czarno-biały EVER. Co było do wykorzystania, zostało wykorzystane. Prawdziwy klip tych czasów. W porównaniu z dzisiejszymi tworzywami człeka łapie za serce: to jakby porównywać obrazy de Sici z filmami Danny'ego Boyle'a.


--------------------------

Wszystkie te klipy są do siebie bardzo podobne technicznie i wykonawczo (może oprócz "Another day...", który jest bardziej clipo-podcastem.

Zdjęcia są zrównoważone, zwolnione, kręcone statycznie, z jednego miejsca (ewentualnie ze spokojnym "przesuwem")- wędrująca kamera, jak ja to nazywam "panoramowanie". Wszystko współgra z muzyką. obraz, choć jak widać robiony oddzielnym nakładem sił, jest przygotowany pod muzykę. Bardziej bierze to się z rozumienia emocji i treści piosenki, mniej wnikania w jej rytmiczny i melodyczny układ, choć żaden z tych filmów nie mierzi niedostosowanym montażem, wprost przeciwnie.

Filmy starają się uważnie zobrazować to, o czym opowiadają słowa i muzyka piosenki. Dziś często rządzą klipy "ilustracyjne", nie ważne o czym artyści świergolą, wystarczy jakiś ładny widoczek, postawić zespół, parę statystów i klip gotowy.

Nie oznacza to, że takich rzeczy to już nie kręcą. To znaczy, jasne, że nie kręcą. Kręcą inne i inaczej. Nie znaczy, że gorzej. Inaczej.

Ale to właśnie te klipy najbardziej lubię. Są porywające i na kilka minut udowadniają, że różne odcienie szarości są najbardziej barwnymi kolorami świata muzyki.

poniedziałek, 5 stycznia 2009

pomnik i Sylwetki



To pomnik Jana Nepomucena w Ustce. W kwietniu 2008 już już... mieli go rozbierać, ale przybył jakiś tam prałat i pomnik uratował. Znaczy zaraz uratował... Janek pewnie by się przeniósł przed kościółek czy coś, zamiast szpecić/upiększać (niepotrzebne skreśl) usteckie molo.

Tu artykuł na ten temat plus foty - http://www.gp24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20080415/USTKA/645869442

Zanim prałat przybył by nie dopuścić do niecnego czynu robotnicy trochę już tam podziałali. I trafili na skarb. Reszta to wycinki opowieści fotoreportera, którzy przyniósł zdjęcia, wycinki zresztą, bo nie wiem ile zapamiętałam i czy dobrze.

W pomniku znaleziono list, list i wisiorek. List miłosny, gwoli ścisłości. Ot, zwyczajne na usteckie stany wakacyjne. Wystarczy się przejść w co jaśniejszy dzień - na żółtych rurach mola powypisywane adresy (Andrzej z Krakowa lipiec 2004), wyznania miłosne młodych ludków z całej Polski (Tadek z Zakopca kocha Jolę z Zimowisk). Więc liścik miłosny schowany przy pomniku, nic bardziej zwyczajnego. Jeno wzniosłości dodawał owy wisiorek.

Schowany w woreczku foliowym, na końcu liściku na czerwono odpowiednia adnotacja, coś w stylu: jeśli znalazłeś owy list, możesz wziąć wisiorek, to Ci zostanie wybaczone, ale racz zostawić list na swoim miejscu.

Pytałam się kolegi czy czasem czegoś nie przekręcił, że może koleżanka koleżance, ale nie. Był to list miłosny dziewczyny do dziewczyny. Tu już zwyczajność mniejsza.

Wyobraziłam sobie wpierw taką dziewiętnastolatkę, dojrzałą na swój wiek, która jednak ostatnim wyrywem wakacyjnej romantyczności chciała zostawić ślad swojej miłości.

Ciekawe ile ma teraz lat i czy pamięta o tym liście? czy przybyła w jakiś letni czas by sprawdzić czy kartka z wyznaniem wciąż jest, a może zabrała ją z powrotem? a może bardziej prozaicznie: jakieś łobuzy wyrzuciły znalezisko robotników (po odnalezieniu woreczek z listem i wisiorkiem został odstawiony na swe miejsce). A może tamta druga odnalazła papierowe wyznanie?

Prałat, który wyrwał się do ratowania jankowego pomnika z drewna, twierdzi, że Nepumocen uratował w 2008 roku Ustkę przed zimowymi cofkami morza do portu.

Wersja alternatywna: autorka lub adresatka listu przybywa któregoś razu na usteckie molo, w wiadomym celu. Ale pomnika nie ma. Prałat nie zdążył na czas, ludzie nie wstawili się za drewnianym Janem - więc i po liście nic nie zostało.

Czy w takim razie groziłyby Ustce cofki morza? Kawałek drewna jakiegoś świętego kolesia, obciosany ręką niesławnego twórcy... Zalany port i złamane serca.

W artykule autor napisał, że ludzie płakali gdy zobaczyli robotników zabierających się za rozebranie pomnika. Coś jest na rzeczy.


---------------------
Sylwetki

a tu odkrycie moje niedawne, znalazłam gdzieś se, znalazłam i więcej fajnej muzy, ale na początek po polsku. polecam przesłuchanie całości, mnie się podoba ostatnio drugi kawałek, ten o Mietku