czwartek, 18 grudnia 2008

Czarne chmury nad Czarnymi

Ekstraklasa polskiej koszykówki. Energa Czarni Słupsk. Seria porażek. Oto dwie najważniejsze: derby z AZS Koszalinem i sromotna przegrana w Eurochallenge na własnej hali.
------
Wielkie derby: AZS Koszalin kontra Energa Czarni Słupsk 86:73


-------
EuroChallenge: Energa Czarni Słupsk - Cajasol Sewilla 53:83

wtorek, 2 grudnia 2008

przychodzę do was z muzyką (2)



takich kawałków dziś nie znajdziesz. ani klipów. Tirs for Firs w początkowej fazie rozwoju, początek lat 80-tych, a motyw z krokodylem w basenie - miodzio!
-------------------



ach, łezka się w oku kręci. jedna z najlepszych płyt wszechświata. co prawda bez Honłds of Loff świat by się nie załamał, ale jeśli się przesłuchało już, to żyć bez tej muzyki nie można. magia w czystej postaci.

------------------


nieodmiennie fascynują mnie klipy z lat 80-tych. w końcu to był boom clipów. dziś pozostaje szablonem kiczu... lub sztuką reżyserii, montażu i wizji. w tym przypadku mocnym przechyłem na tę drugą stronę. plus muzyka Łan Dof.
-----


a potem przejdziemy do czerni i bieli, która zdominowała w klipach końcówkę lat 80-tych i początek przeboskich lat 90-tych.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

przychodzę do was z muzyką



z muzyką przedpołudniową lub lekko popołudniową. choć pokiereszowaną jesiennym wieczorem i nutką czwartej nad ranem. no i ten bas...
----------------------


zaczyna się prawie jak afeks tłin. ale nie, to miszel z takim kawałkiem. muzyka z krainy bogów.
----------------------


a skoro mowa o bogach...
---------------------


no i trochę normalnej muzyki. espesiali for ju maj loff, and smajling :))))))

poniedziałek, 10 listopada 2008

Pływając z rekinami


Bylysmy w oceanarium w Hull City. Więcej zdjęć jak wrócę:) pozdrawiam

czwartek, 16 października 2008

Basket and masacres

... raczej nie mają nic wspólnego oprócz tego, że wrzucam dwa filmy tych dwóch rzeczy dotyczące w jeden post.

Czarni-Unices

We wtorek, 14 października 2008 roku, w hali Gryfia w Słupsku odbył się historyczny mecz pomiędzy Czarnymi Słupsk a Unicesem Kazań. Czarni po dość chaotycznym i niemrawym początku w lidze PLK do pucharów europejskim weszli z siłą, skutecznością, a przede wszystkim motywacją jakiej się nikt po nich nie spodziewał. Wygrali to spotkanie 76:62. No i to był powód by zmontować poniższy filmik. Let's go CZARNI, let's go!



---------------
Columbine... rage... kill

20 kwietnia 1999 roku do szkoły średniej w Columbine, miasteczku w stanie Kolorado, weszło dwóch uczniów i już z niej nie wyszli. Zabrali ze sobą 13 osób.

1 sierpnia 1966 roku na University of Texas w Austin Charles Whitman wszedł na wieżę obserwacyjną i zastrzelił przechodzących wtedy przez campus 14 ludzi.

Finlandia: Jokel High School - 11/7/2007 - 18-latek zabija 8 osób. Finlandia: Kauhajoki - 23 wrzesień - 22-latek zabija 10 osób.

Wszyscy zabójcy popełnili samobójstwo.

Polska: gimnazjum nr 4 w Słupsku - 15 października 2008 roku do szkoły wpada zamaskowany uzbrojony w broń palną mężczyzna. Strzela na oślep, bierze na zakładnika dyrektora szkoły. Zostawia bombę... Antyterrorystom udaje się pojmać go "żywcem". Na szczęście to tylko ćwiczenia lokalnej policji.



--
*rage - czyli wściekłość, to także tytuł książki Richarda Bachmana (alter ego Stephena Kinga) w której uczeń wpada do szkoły z bronią. Po masakrze w jednej z amerykańskich szkół King przestraszył się i wycofał powieść. Można ją znaleźć tylko w starszych wydaniach wyboru Bachmana. Co prawda King śmieje się, że wycofał "Rage" bo była koszmarnie zła, ale wszyscy wiedzą, że to nie o to chodzi. Po masakrze w Columbine społeczeństwo za kozła ofiarnego wybrało sobie... gry komputerowe.

Co skłoniło tych młodych ludzi do tego? To już w kolejnym poście...

poniedziałek, 6 października 2008

idź pani do schroniska, co nie?

W oparach miłości - prosto ze schroniska - kot wyrzucony z domu dostał nowe imię (Franek), nową miskę z jedzeniem, nową kuwetkę, nowy dom, nową panią, która z marszu pokochała swego nowego towarzysza.


Dla Ewy.





Reportaż z dnia adopcji. Towarzyszyłam Ewie z kamerą. Wszystko live. Tak jak było.




i psy....

wtorek, 30 września 2008

science-fiction post #2 - bóg jest astronautą




-Są na Arce tacy, którzy w niczym nie przypominają ciebie albo mnie, są jednak inteligentni, więc także mają prawo pobytu na Arce.
-Dożywotniego pobytu – dokończyła za niego Derna.
-Tak, niestety, choć dla niektórych do dobra wiadomość. Ojciec boi się, że gdyby ktoś opuścił Arkę, mógłby zniweczyć boski plan.
-Kiedy poznam tego całego Ojca? Kiedy dowiem się jak on wygląda?

Dakker’ka zamyślił się. W końcu postanowił jej powiedzieć.
-Usiądź Derna. Powiem ci coś w tajemnicy, choć przecież nikt mi nie kazał tego przed tobą ukrywać, ale sam już nie wiem...
-Ojciec jest oczywiście także przedstawicielem jednej z kosmicznych ras. Ale jest w nim coś co go wyróżnia. Jest idealnym humanoidem, idealnym stworzeniem myślącym. Jest wreszcie Bogiem, jednym z tych którzy rozsiali życie po jałowym miliardy lat temu wszechświecie. I teraz został sam i poszukuje, czy aby na jednej z tych niezliczonych planet nie narodził się gatunek podobny jemu. Potrzebuje idealnego powiązania. Nie umiem dokładnie powtórzyć jego słów. Zrozumiałem tylko, że Ojciec szuka kogoś kto wygląda jak on. Nie wiem do końca czy zdaje sobie z tego sprawę, ale prawdopodobnie na Arce przebywa ktoś taki.
-Niech zgadnę – przerwała mu – to ja.

Orlin zachłysnął się i poruszuł nerwowo skrzydłami.
-Skąd wiesz?
-Mówisz jego słowami, a słowa te brzmią jak słowa szaleńca. Uwierz mi, że słyszałam podobne słowa tysiące razy. Cały wszechświat przed nimi uciekam. Jak widać, nie udało mi się.

niedziela, 28 września 2008

Cool Kids Of Death w Słupsku

Zespół polskie-emo? Kumple Masłowskiej? Ambitna popkultura? Popłuczyny dla pseudointelektualnej młodzieży? A może najzwyczajniej w świecie dobry zespół rockowy?

Nie wiem, ale żeby tego kawałka wysłuchać na żywo na pewno przejdę się do słupskiego MCKu.

Jest w tym kawałku coś beznadziejnego, uczucie, którego nie znam. Coś co każe mi zdusić pozytywne wibracje, ale nie wiem... coś każe mi słuchać tego kawałka. Lubię go, choć dołuje mnie. Ma w sobie dużo emocji i dużo emocji wywołuje.

Gdy słucham tego kawałka mam wrażenie jakby ktoś chciał ze mnie wyrwać bestię, która tak naprawdę nie może uciec.


"Tiger Tiger burning bright,
In the forests of the night:
What immortal hand or eye,
Dare frame thy fearful symmetry?
"*



*-fragment wiersza "The Tiger" by William Blake

poniedziałek, 15 września 2008

Xena - Lost Memories




fanowski stuff - pocięte i sklejone z 3 pierwszych odcinków 4 sezonu

myzuka: Niyaz - Dilruba (Junkie XL remix)

piątek, 5 września 2008

lofsiak



kto nie zna ten dópa... fstyd katastrofalny!!!

poniedziałek, 1 września 2008

"skoro spotkałam Ciebie to musi być dobrze" - Alaska In Winter

co prawda tytuł piosenki jest inny ale jakoś tak mi się ładnie komponuje :)



poza tym gdzieś mi mignęła na foobarze piosenka tego zespołu, choć od dawna mam, a dopiero teraz, więc poszukałam na jutubie i proszę... całkiem całkiem przyjemnie klimaty

no i prostu lubię. szczególnie powyższy kawałek, z tym nieistniejącym tytułem :)


plus text, też nieistniejący - jak zwykle nie wiem czyjego to autorstwa


wyobrażam sobie jak to
jesteś tu

i nie obejmuję pustki

wyobrażam sobie światy bez ciebie
w których jestem

i znów w takim budzę się

nikt nie mówi dobrych rzeczy
choć jest już wtorek
żyję miesiąc wstecz

bez ciebie jak we śnie
nie wiem już
co prawdą jest

choć inni mówią: prawdą jest to co chcesz

chcę

środa, 27 sierpnia 2008

The Night


You're the night, Lilah, A little girl lost in the woods, You're a folk tale
The unexplainable

You're a bedtime story, The one that keeps the curtains closed, I hope you're waiting for me, Cause I can make it on my own
I can make it on my own

It's too dark to see the landmarks, I don't want your good luck charms, I hope you're waiting for me, Across your carpet of
stars

You're the night, Lilah, You're everything that we can't see, Lilah, you're the possibility

You're the bedtime story, The one that keeps the curtains closed, And I hope you're, waiting for me, Cause I can make it on my own
I can make it on my own

Unknown the unlit world of old, You're the sounds I never heard before, Off the map where the wild things grow, Another world outside my door, Here I stand I'm all alone ,Drive me down the pitch black road, Lilah you're my only home
And I can't make it on my own

You're the bedtime story, The one that keeps the curtains closed, And I hope you're waiting for me, Cause I can make it on my own
I can make it on my own.

You're the paint can falling off the wall, at the door that slams at the end of the hall, Where the kid rings sounds of basketball, The battle of the earth of the angels, The shifting snow drifts so realistic, So realistic - call you carpet of stars, See there is something in the yard
It's awful dark

With the painted strings, the cross, the good luck charm, The prayer, the extra layer

poniedziałek, 25 sierpnia 2008

spostrzeżenie czytacza


a na 34 stronie trafiasz na coś takiego i upada gładko jak stalowy pomnik popchnięty przez giganta jednym ruchem dłoni hasło o obrazie zawierającym tysiąc słów...:

"W całej eksozycji najważniejsza była jej wysoka, sztywna sylwetka, szczegóły twarzy miały znaczenie drugorzędne. Gdyby w miejsce głowy wstawić kulę armatnią, nie umniejszałoby to wcale wspaniałości kompozycji."

Syreny z Tytana - Kurt Vonnegut

sobota, 23 sierpnia 2008

science - fiction post



[...]
-Poznałem już wiele języków, które są tutaj używane. Jestem w trakcie nauki językiem Babilotów.
Czartaa zrobił krok do tyłu, ale w swej długiej szacie wyglądał, jakby sunął po podłodze. Podniósł swoją dużą głowę i zamyślił się, nie przestając jednak rozmawiać:
-Babiloci, to ci nowi, sprowadziliśmy ich kilka miesięcy temu – spuścił wzrok na Orlina – Dobra robota, Orlinie. Jak masz na imię?

Dakker’ka przez chwilę zastanawiał się, czy aby nie użyć swojego prawdziwego imienia, ale skądinąd podejrzewał, że Czartaa nie zrozumie nic z jego wymowy. Podał imię, kótre nadał mu Ojciec w uni-języku:
-Nadtłumacz.
Czartaa ponownie posunął się do tyłu i podniósł swoją jajowatą głowę, aby po chwili ją opuścić.

-Wiesz, że my nie posiadamy imion? Wiesz co to znaczy selektywność?
Orlin zdumiał się tak oczywistą informacją. Wiedział doskonale, że w języku Czartaa’ów nie istnieje liczba mnoga od słowa określającego ich rasę. Mimo to kiwnął usłużnie głową. Dakker’ka szybko przyswoił sobie gesty Ojca, który też zamierzał je wprowadzić do uniwersalnego użycia na Arce, tak jak poprzednio zrobił to z językiem.

Jedynie Czartaa nie potrafili się dostosować, ale ze względów swej doniosłej inteligencji, którą Ojciec wiele razy wyróżniał, mogli zachować swoje obyczaje.

Według Dakker’ka odgrywali na statku rolę, jaką powierzano w jego królestwie kapłanom. Byli mędrcami pośrednimi. Tym głównym był oczywiście Ojciec.
-Dobrze. Zostałeś tu przysłany, bo mamy na Arce nowego gościa. Jest niesamowity, ale zresztą... sam zobaczysz.
[...]



[...]
Cały czas przyspieszamy. Gubimy gwiazdy, wpatrujemy się w niepoznane niebo, szukamy czegoś nowego, ale to ciągle to samo. Patrzę za Derną, lecz ona śpi w fotelu informatyka. SET próbuje ją obudzić świszcząc dziwnymi, tylko jemu zrozumiałymi, komputerowymi dźwiękami. W końcu Francis pociąga ją lekko za rękaw. Oto jesteśmy. Poza granicami znanych nam terenów, zjawisk.

Lecz ciągle to samo niebo, tylko tysiące, miliony nazw do zapełnienia dla czekających na nas astronomów. Ale zanim wrócimy, wymrze ich pokolenie i czy będzie jeszcze ktoś o nas pamiętał?
[...]

piątek, 15 sierpnia 2008

Tarcza antyrakietowa w Redzikowie

Będę dramatyzować. Niedobrze się dzieje, ponownie oddaliśmy się niemocy wyższym siłom. Oczywiście hasło "nie uprawiamy polityki na kolanach" jest twarde i użyteczne, ale to jakby dziecko rzucało kamieniami w czołg. Kto wie? może jak nasi dziadkowie i pradziadkowie umrzemy na wojnie?



Spójcie na drugi filmik.



Propaganda. Jedna tarcza pokoju i spokoju nie czyni. Z jakiej racji pozostałości wschodnich grup terrorystów mieliby atakować teren Europy, oczywiście musieliby do tego mieć odpowiednie środki - rakiety balistyczne - a nawet jeśli w ich głowach zalśniła myśl o narażeniu europejskich popleczników to teraz wygasła z wiadomego powodu. I to jest ok.

Ale... jest sobie inny kraj, który "nu nu" pokazuje Polsce odkąd Amerykańcy zaczęli się pojawiać w Polsce i kręcić z wiadomego powodu. "My wiemy, że to chodzi o o nas, nie nakręcicie nas zagrożeniem z bliskiego wschodu. Nie dla nas te bajeczki" - powiedział kraj carów i tyranów. Powiedział mądrze, bo zimna wojna is back. A przynajmniej jest coraz bliżej. Choć czy taka zimna? Rosja dość gorąco zareagowała na Gruzję. Dlaczego z nami miałoby być inaczej? Miejmy nadzieję, że ryzyko iż USA stanie w naszej obronie przytrzyma na wodzy ich nerwy.

Choć i oni i my wiemy, że ryzyko to jest małe. Nikt nie będzie na szali stawiał swego imperium gdy chodzi o mały kraik, który przecież już nie raz wrywał się i wyrywał z obcej macierzy.

Miałam kiedyś sen. Jedyny taki w życiu. Obudziłam się i spojrzałam przez okno. Zobaczyłam nadlatującą ogromną rakietę. A potem nie było już nic. Umarłam i to było przerażające uczucie.

Straty w ludziach... Jak zwykle odzywa się prostaczkowatość w mojej głowie i wielkie idee świata nikną w blasku...

środa, 13 sierpnia 2008

Few songs for Lady I.

"I drove all night to get to you"



"...Well I lost my heart it didn't take no time
But that ain't all. I lost my mind in Oregon..."




...ffrrrrrrrrr....



:)

wtorek, 12 sierpnia 2008

JOLENE

Niewielu wie, ale jedną z największych piosenek wszechświata jest utwór "Jolene" autorstwa znanej piosenkarki country - Dolly Parton...



Warto też poznać inną wersję na żywo. Dolly Parton to gaduła, ale warto jej posłuchać. W sumie mówi całkiem mądre rzeczy.


Oczywiście zrodził się swoisty kult wobec tej piosenki wśród młodzieży, która zafascynowała się country właśnie dzięki "Jolene".


Bezlitosne lata 80-te nie mogły się obejść bez własnej przeróbki.


No i mistrzostwo świata zostało pobite - występ zespołu White Stripes w programie Conana O'Briana zabrał dech miłośnikom muzyki.

http://pl.youtube.com/watch?v=gaiyDOZp23k

Jack White wydobył z tej pieśni gniew i bezsilność. Bezsilność na melancholijną nutę wyciągnął ten zespół. Najbardziej smutne wykonanie "Jolene" ever.

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Devil in the head: Dick Laurent is dead - rozdział 1

Zaczynamy. Wszystko opatrzone nazwą "Devil in the head: Dick Laurent is dead" jest wyłącznie własnością pani Olimpii Dudek i wszelkie kopiowanie i wykorzystywanie fragmentów bez wiedzy autora (olimpiadudek@gmail.com) lub całości jest zabronione, w skutkach będzie ścigane sądownie.



DICK LAURENT IS DEAD - ROZDZIAŁ I

„Lubię pamiętać rzeczy na swój sposób. Tak jak je zapamiętałem. Niekoniecznie tak jak zdarzyły się naprawdę.”
David Lynch „Zaginiona Autostrada”


„zabójca obudził się przed świtem, założył swoje buty,
wziął twarz z antycznej galerii i poszedł wzdłuż holu,
poszedł do pokoju swojej siostry, a potem,
potem przybył z wizytą do swojego brata,
i poszedł wzdłuż holu,
i stanął przed drzwiami,
i zajrzał do środka”

Jim Morrison „The end”

“Naprzód! Marsz, brzemię, pustynia, znudzenia
I gniew. Komu się ofiarować? Jaką trzeba wielbić
Bestię? Na jaki się porwać święty obraz?
I czyje złamię serca? Jakiego trzymać się mam
Kłamstwa? – W czyjej brodzić krwi?”

Artur Rimboaud



Biegłem ile sił, ciągle słysząc w uszach tą szaleńczą gitarową muzykę. Obracałem się co chwilę ze śmiechem, przeskakując powolne psy i poranne gazety jeszcze nie zabrane z chodnika. Facet z trzydziestką ósemką biegł za mną.

Był cierpliwy i piekielnie wkurzony. Wbiegłem na ulicę i nagle zatrzymałem się z wyobrażeniem mojej głowy, która wybucha gdy nabój z prędkością 90 m\s przebija się przez moją czaszkę. Wtedy ta ciężarówka zatrzymała się. Kierowca zatrąbił. Odwróciłem się i uśmiechnąłem krzywo do jego zdumionej gęby. Zrobiłem dwa kroki do przodu i ciężarówka ruszyła a ja zawiesiłem się na ramie ostatniej przyczepy znikając temu z 38, jak na dobrych filmach sensacyjnych z lat 80-tych. Śmiałem się na myśl jego miny gdy próbował zgadnąć gdzie tak szybko uciekłem.

Teraz gdy siedzę w swoim mieszkaniu z przypaloną ścianą wyobrażam sobie tego gościa ze spluwą jak ukochanego mężczyznę, którego chciałbym dotknąć, by uwierzyć, że istnieje naprawdę.

To była rzeczywiście świetna zabawa. Ale wiecie co? Mam więcej takich historyjek w zanadrzu. Całe moje życie to taka historyjka.

Jestem chłopcem rzuconym na wiatr. Albo według statystyk społecznych psychopatą, który w normalnych warunkach biłby swoją żonę i psy sąsiadów. Ale to nie są normalne warunki, chyba sami przyznacie? Jeśli się mieszka w mieście gdzie byle biznesmen może przystawić ci pistolet 9 mm do skroni i spytać z krzywym uśmiechem:
-Jak minął dzień?

Co możesz zrobić w takiej sytuacji? Możesz tylko się uśmiechnąć i odetchnąć, że to nie kaliber 44 a potem spojrzeć na niego i rzec:
-Ujdzie.

Kaliber 44 ma taką długą lufę. Taki zostawia ci dziurę w głowie jeśli strzelasz z bliskiej odległości. O ile normalny pistolet ma 9 mm taka dziura byłaby 4 razy większa. Tak przypuszczam (widziałem „Taksówkarza” dwa razy). Pewnie zastanawiacie się czy ten od „jak minął dzień” to ten sam z 38. To był inny. A broni nie zidentyfikowałem. Wiem tylko, że miała 9 mm.

Gdy tylko ciężarówka zatrzymała się zeskoczyłem i poszedłem do knajpki naprzeciwko. Skąd mogłem wiedzieć, że stąd w 10 minut (jeśli nie ma korków) można dojechać do Wallstreet? Przecież nie jeżdżę taksówkami. W tej knajpie roiło się od biznesmenów.

Ledwo usiadłem, podszedł on i jak już wcześniej mówiłem przystawił mi do skroni broń pytając się:
-Jak minął dzień?
Spojrzałem wtedy na niego i uśmiechnąłem się.
-Ujdzie – w pewnej chwili pomyślałem, że nie jestem tu mile widziany. A w drugiej byłem już tego pewien.
-Pytam się „jak minął dzień” bo zastanawiam się czy naprawdę już minął. Dla ciebie zapewne – wtedy spojrzał na zegarek i zagryzł wargi – minie za 48 sekund.
-Jest pan bardzo dokładny – odrzekłem nadal się uśmiechając.
Widać mile go to połechtało bo odpowiedział (dalej z tym krzywym uśmiechem):
-Dziękuję. Dostaniesz za to 11 sekund więcej.

Cóż? Czy człowiek potrzebuje czegoś więcej niż 48 + 11 sekund życia? Gdy skończą się te 48 sekund zawsze możesz zrobić coś czego nie zdążyłeś w tych poprzednich 48 sekundach w pozostałych 11. Możesz na przykład pomyśleć: „O mój Boże! On mnie zabije! A ja nie powiedziałem Helen jak bardzo ją kocham!” i „o mój Boże, nie wyłączyłem żelazka!”.

Albo „Sram na to pieprzone życie”. Ja zaś pomyślałem : „Dziś mam pecha do facetów z pistoletami. Ciekawe jak będzie jutro?”.

Mój pech okazał się zgodny z oczekiwaniami. Po 9 sekundach do knajpki wpadło czterech policjantów (oczywiście z pistoletami w dłoniach) i rozłożyło biznesmena w ciągu 31 sekund. Na policję nie zawsze można liczyć. Ja bym rozłożył go po 10 sekundach.

(cdn)

wtorek, 5 sierpnia 2008

Vieloryp parody

Ostatnio pojawił się w Bałtyku humbak, który zwiedził sobie Rowy, Darłówko i Orzechowo. Dostaliśmy dwa filmy od internautów oraz... nakręciliśmy własny reportaż z Rowów.

Co lepsiejsze kawałki wyjęłam i pocięłam w tę oto historię.

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

mam ostatnio taki time...

-Czemu ty ostatnio jesteś taka zła względem mnie? Ledwo coś powiem, a ty już burczysz albo krzyczysz - kolega do mnie dziś.

-Nie wiem. Ostatnio mam taki... zły okres. Mam ostatni taki "time".


Potem poczułam, że to już ta chwila (tylko wtedy wychodzę z pracy), gdy nie zrobię nic więcej w redakcji i wyszłam. Bez autobusu w najbliższych godzinach i bez roweru. Wsiadłam w "jedynkę" i przejechałam pół miasta z Cardigans, a potem spacerkiem do domu, choć sandały nie zdały próby - doszłam do domu, wypiłam piwo, zapaliłam papierosa.





-Ty to jesteś medialne zwierzę:D - napisał mi na gg kumpel z pracy.
-Dzień bez adrenalinki w pracy to dzień stracony - odpisałam.






Palę papierosa, rozmawiam. Wpada D. i patrzy na mnie i uśmiecha się szeroko, prawie, że śmieje.
-Co się stało? - pytam zdziwiona, strzepując popiół.
-Nic. Cieszę się do ciebie.




Dobra wymówka z tym "timem", myślę sobie właśnie teraz. I brzmi tak ładnie. Na pewno ładniej niż: o ja pierdolę, dajcie mi dziś wszyscy święty spokój.

czwartek, 17 lipca 2008

wtorek, 6 maja 2008

Stanisławskiego metoda na mózg aktora

Przerażają mnie historie ( a zarazem fascynują) o tym jak De Niro utył 20 kg do roli boksera we "Wściekłym byku" lub o tym jak Christian Bale odchudził się do trzydziestu paru kilo do roli w filmie "Mechanik".

Bawi mnie (i fascynuje zarazem) taka anegdotka Sobocińskiego, który obserwował uważnie aktorów w filmie "Pokój Mervina". Sobociński opowiadał, że Meryl Streep nie ustępując własnemu profesjonalizmowi męczyła kilka ujęć, przygotowując się do każdego z umiarkowaną uwagą. Natomiast Leonardo di Caprio gdzieś w kącie rozmawiał o czymś z kimś żywiołowo. Gdy słyszał reżyserką komendę przerywał rozmowę, wchodził na plan, grał co trzeba, po komendzie "cięcie" wracał do swego kąta i kontynuował rozmowę jak gdyby nigdy nic.

Podejrzewam, że ludziom, którzy ciężko zarobione pieniądze czasem wydaja na kino, sam pomysł, sama idea, że aktor równie mocno się męczy i pracuje, zarabiając te swoje miliony, jest bardziej miła niż myśl, że za grube bańki aktor mówiąc krotko "odpierdala swoje" i idzie do domu.

Skąd się wzięła metoda Stanisławskiego w szkole amerykańskiej? Śledząc co inne, mniej lub bardziej definiowalne szkoły aktorstwa amerykańskiego, widzę jedynie zrzynkę z teatru. Od początków kino nie celowało w te same strefy co teatr i im szybciej ówcześni amatorzy nowej muzy to pojęli tym lepiej działo się dla filmu jako takiego - dzięki temu następował rozwój. Albo prościej: oni odkrywali możliwości.

Ale dopóki kina nie podbili Żydzi z Kalifornii, teatralne zagrywki miały ogromne znaczenie bo leczyły kompleksy twórców. Dla przykładu taki Melies bawiąc się kamerą wynalazł efekty specjalne, ale dziwnym trafem nie potrafił zrozumieć, że kamerą można poruszać, śledzić, obserwować. Melies przedstawiał - miał wrażenie, że widz jest widzem teatralnym i musi obserwować scenę i podobne zagrywki mogą go jedynie zdekoncentrować (wyobrażacie sobie dzisiaj takie myślenie gdy rządzi moda na "trzęsąca się kamerę"?).

Potem wpadł Meyer ze swoim pomysłem na odbudowę kinematografii. Powstała Akademia Filmowa zwieńczona hotelową nagrodą rozdawaną co roku najlepszym. Wtedy to był sposób na ruszenie zesztywniałego systemu kast i środowisk filmowych - który miał doprowadzić (i doprowadził) do skomercjalizowania kina.

Więc przesadne makijaże, które miały uwydatniać charakter aktora/aktorki, proste role zagrane pod przykładowa scenę czy też maniera prosto z Europy okazały się przestarzałe. Film jako twór rosło w siłę, a Meyer też w końcu chciał zlikwidować afery i konekcje aktorskie.

Na tak podatny grunt jak ulał pasowała metoda Stanisławskiego, która z gruntu zaadaptowały takie osobistości jak m. in. Lee Strasberg. Metoda, która nakazywała aktorowi wczuwać się w rolę, która nakazywała nie tylko utożsamiać się z granym przez siebie bohaterem, ale być nim.
cu
Zwykłe granie nie wchodziło w rachubę. Aktor filmowy musiał pokazać światu, że wysiłkiem i pracą nie jest gorszy od swego brata z teatru. Coś co Murnau wiedział już wiele lat wcześniej, Amerykanie właśnie dopracowywali, tworząc szkoły, wzorując się na teatrze, zaciskając wymagania dotyczące reżyserii. Aktor to tworzywo - tak myślał bezlitosny Murnau i ściągnął Maxa Shrecka od Reinherda, który przecież potem ruszył do Hollywoodu. Tyle, że Murnau lubił kształtować każdy aspekt i akurat dzięki Shreckowi stworzył legendę, która żyła własnym życiem, uruchamiając nowe interpretacje nad "Nosferatu".

Tymczasem szkoła amerykańska miała stworzyć aktora, który po ukończeniu kursu będzie mógł wejść na plan i działać według ustalonych regułek, które na dodatek przekształci reżyser. Jednym słowem: bagno. Drugim słowem: rozwój. Bagno, bo mierny talent można było zastąpić warsztatem oraz zaangażowaniem. Rozwój, bo w końcu filmowy aktor przestawał być ikoną, statystą, twarzą, a zaczynał być... aktorem.

Daniel Day Lewis, zanim postawił swoją stopę na planie "Mojej lewej stopy", kazał się przez pół roku nosić na rękach, by maksymalnie wczuć się w rolę sparaliżowanego mężczyzny. Charlize Theron do roli seryjnej zabójczyni przytyła, dała się zdeformować charakteryzatorom plus przestudiowała życiorys głównej bohaterki, by nauczyć się mówić prosto i wulgarnie.

Takich historyjek jest więcej. Co w nich dobrego, a co złego? Dobre jest to, że tacy aktorzy traktują swoją pracę poważnie. Zależy im. Potem też nie urozmaicają swojej kariery byle scenariuszem. Maja wyrobiony szacunek do swojej pracy - bo to jest prawdziwa praca, dla której się poświęcają każdym gramem emocji (lub każdym gramem tłuszczu). Film z takimi aktorami to czysta przyjemność obcowania z dziełem, które współtworzyli profesjonaliści. To talent uwypuklany niezwykłym zaangażowaniem i tradycją.

Złe jest to, że Hitchock umarłby na nerwicę mając pracować z takimi kolesiami czy koleżankami. Według niego aktor znaczył tyle co filmowa sceneria - miał wypełniać obraz, a nie go tworzyć. Bo aktor nie ma tworzyć obrazu, ma w nim uczestniczyć. Jeśli istnieje sobie aktor podobny do di Caprio, który nie potrzebuje wielu powtórek ujęcia, który robi to, co od niego się wymaga, to na co ta cała metoda szkoły? Jeśli aktor po prostu nie umie zagrać bez tego całego mega-przygotowania to znaczy, że nadal jest aktorem? Czy koniecznie aktor musi być artystą, i czy faktycznie aktor, który opiera się na "graniu", a nie "wczuwaniu", jest wyrobnikiem?

Nie śmieję się z aktorów szkoły amerykańskiej ani nie umniejszam ich talentu, bo to nie o to chodzi. Ale z pewnością nie działa to w drugą stronę - nie mam zamiaru stawiać im pomników tylko dlatego, że poświęcają swoje mózgi do przemiałki trwającej kilka miesięcy.

Jeśli czuję, coś co robię, i robię to dobrze - jest ok. Są różne sposoby i bardzo to chwalę. Zawsze jednak martwiła mnie nieco ta cała tradycja szkoły amerykańskiej i podejrzliwie patrzyłam na takie techniki. Z drugiej strony efekt - czy zyskany maksymalnym zamiarem i siłą, czy po prostu dobrą robotą - jeśli jest satysfakcynujący... Co tu dużo mówić? Gówno mnie obchodzić (w sensie filmu, a nie w sensie ciekawostki) jak przygotowywał się do roli Daniel Day Lewis. Jeśli już to czy dobrze zagrał. Reszta jest w filmie. To co poza nim może interesować tylko "ikono-fanów" lub aktorologów.


*do owego nieskładnego i nieco niechlujnego textu zainspirowała mnie 'ciekawostka" o tym, jak Christian Bale przygotowując się do zagrania Batmana łaził ileś tam dziennie w jego gumowym stroju, który jest niewygodny i komiksowy Batman w życiu nie przebiegł by więcej niż dwadzieścia metrów. Taki... absurdzik.


Kończąc ten zbyt długi filmowy wywód, filmowo daruje parę chwil zapomnienia przy interpretacji zespołu Faith No More filmu "Vertigo" (Zawrót głowy) Alfreda Hitchocka, który poznał kino jak mało kto. Plus w klipie występuje najlepsza aktorka tego wszechświata - Jennifer Jason Leigh.

środa, 30 kwietnia 2008

man with pixels in his eyes



Oto jedni z moich ulubionych artystów - jeden z najfajniejszych duetów tego wszechświata. Na dodatek z własną interpretacja innego najfajniejszego duetu - The White Stripes.

tu macie full version: http://www.youtube.com/watch?v=Kvf1pBCRk-w&feature=related


A tu oryginał państwa White




Pan z pikselami w swoich oczach powiedział mi wczoraj, że wyglądam jak shit. "Popraw się w fotoszopie", he said with the pixels in his head.

Doprawiłam się letnim winem i szklanką grzanego Stronga. Jedyne co teraz poprawia mi zdolność myślenia to brudne gitary z melodią na swoich strunach. Myślę o papierosach wypalonych we Wrocławiu. Myślę o lot of things. Myślę o dreams, które sprawiają, że zaczynasz istnieć. Na razie piksel po pikselu - widzę twoją twarz jak rumieni się w odblaskach monitorów LCD. Jeśli zaistniejesz będę wyciągać twój oryginalny size programem ifranview.

Brudne gitary to mój żywioł. Dirty....

That's my life, babe.

niedziela, 20 kwietnia 2008

That joke isnt funny... anymore



park the car at the side of the road
you should know, time's tide will smother you
and I will too
when you laugh about people who feel so very lonely
their only desire is to die
well, I'm afraid it doesn't make me smile
I wish I could laugh

but that joke isn't funny anymore
it's too close to home
and it's too near the bone
it's too close to home
and it's too near the bone
more than you'll ever know

why must you kick them when they fall down?

It was dark as I drove the point home
and on cold leather seats
well, it suddenly struck me
I just might die with a smile on my face
after all

I've seen this happen in other peoples' lives
and now it's happening in mine...

czwartek, 28 lutego 2008

Poszedł pies, poszedł

Wyobraziłam sobie nagle, że moje życie wygląda jak pustynia przed świtem, a ja przemierzam te okrwawione bezkresy z dubeltówką. Wyobraziłam sobie, że zaraz, w każdej chwili mogę zginąć, jeśli akurat strach nie zeżre mnie pierwszy. To wspaniałe uczucie, jeśli to sobie wyobrażasz.

Wyobraziłam też sobie podróż do Indii. Dziwne, nieznane zapachy, pierwsze sari skrojone na moją posturę i modlenie się w świątyni. Wyobraziłam też sobie jak siedzę na placu i słucham muzyki wygrywanej na bębnach przez lokalnych muzyków. To wspaniałe uczucie, jeśli to sobie wyobrażasz.

Wyobraziłam sobie prócz tego czarny, deszczowy świat i smoki wielkie jak bombowce. Wyszczerbiony miecz i krew. Wyobraziłam sobie surową bitwę na pustkowiu. To wspaniałe uczucie, jeśli to sobie wyobrazisz.

Czasem zdobywam obrazy w swojej głowie jak alpiniści zdobywają góry. Czasem te obrazy się powielają, kuszą swym widokiem, przed snem, w autobusie, na ulicy w ponury poranek. Są obietnicą odwiedzenia światów, których nie zna nikt oprócz mnie.

Banał.

W gruncie rzeczy zawsze chciałam być mordercą, podróżnikiem, wojownikiem, mieć przygody i romanse.

Ale "nie ma czegoś takiego jak przygody i romanse. Są tylko kłopoty i pożądanie"*.

---
*z filmu "Simple men" - Hala Hartley'a

sobota, 23 lutego 2008

regałowe brzemia basem mojej duszy



Enid w Ghost World zwraca się z wywyższoną urazą do chrypiącej koleżanki, której spodobał się jakiś chłopak.
-To pewnie głupek.
Śliczny blondyn przechodząc obok ich stolika mówi do kolegów:
-Ej, dziś jest impreza reggae, idziemy?
Enid rozkłada ręce w geście "a nie mówiłam"?.

Ano, regałowcy to głupki jakich mało. Jestem na to potwierdzeniem. Mózg zjarany zielskiem, częste zawieszki inteligencji i przeskoki czasowe. I kiwka, w lewo w prawo, gdy postmarlejowe głosy wołają z daleka. Dobra zabawa. Czasem żałuję, że już nie jaram.

Pomiędzy jedną płytą Toola, Morfinistami czy operą Delibesa lubię posmakować pozytywnej muzyki. Brakuje mi tej muzyki na żywo. W moim mieście nie ma rege. Znaczy może jest, ja nie słyszę, a już zaczyna mi się nudzić metal grany w miejscowej knajpie. Może czas zadziałać? Marzy mi się festiwal rege, gdzie mogłabym poskakać spokojnie, mozolnie, z zamkniętymi oczami. W ramach ulgi, którą przynosi mi taka muzyka.

To pewnie moja sympatia dla prostoty zgubiła mnie dla reggae. Bo to przecież prosta muzyka. I prosta filozofia. Egzystencjaliści łapią się za głowę - nie ma Jaha, nie ma one love!

No i?

Pomiędzy jednym dołem, a kolejną depresją skok z jednej nogi na drugą to pomyślność chwili. Nie będę z tego rezygnować tylko dlatego, że moje życie to przysłowiowa beznadzieja.


http://archi139.wrzuta.pl/audio/m57Mhnva2G/vavamuffin_serce

niedziela, 20 stycznia 2008

Tom Cruise Generation

Tak określiła współczesne pokolenie aktorów amerykańskich pani Królikowska-Avis w jednym z numerów miesięcznika "Kino". Pokolenie aktorów, którzy mają się w filmie przede wszystkim pokazać. Granie czy umiejętności schodzą na drugi plan.

Tak więc Tom Cruise zamiast dołączyć do zaszczytnej grupy aktorów charakterystycznych wyznacza nowy wymiar aktorstwa. Aktor nie musi się wysilać, jest jedynie elementem filmu. Poza filmem tak naprawdę staje się dopiero aktorem - jeśli jest znany - reklamuje swoim nazwiskiem dany tytuł. Jeśli nie jest znany, ale wystąpił w znanym filmie może liczyć na kolejny kontrakt.

TC Generation to oczywiście hańba dla aktorów starszej, klasycznej miary. Ale w gruncie rzeczy TC Generation idealnie wpasowuje się w ideologię Hollywoodu. Nieedukacyjny, bardziej promowany, wymiar aktorstwa jedynie wyrównuje wypukłości i wygrubienia filmu - dotychczas brakowało właśnie tylko takiego wyrównania - gdzie aktor wtapia się w tło efektów, światła, scenariusza itp. Dotychczas bo jeszcze do niedawna to często aktor stanowił główną oś dobrego filmu - np. Christian Bale w skrajnie zdiagnozowanej tezie Stanisławskiego, Jim Carrey umiejętnie wykorzystujący lata doświadczeń komediowych w poważniejszych obrazach, czy Jodie Foster cudowne dziecko Hollywoodu, perfekcjonistka, która nie odpuszcza żadnej roli.

Tymczasem wiadomości o talencie czy przygotowaniach aktora do roli stają się coraz częściej zwykła ciekawostką. Foster opowiadająca o tym dlaczego wybrała daną rolę czy Carrey utykający na etykietce komika grający z równym powodzeniem w dramatach są dla masowego widza nudni. Teraz ważniejsze jest w jakim filmie zagrają. To film jest główną gwiazdą. Przykład - seria "Piła" gdzie nie potrzeba znanych aktorów, gdzie w sumie w ogóle nie potrzeba aktorów z umiejętnościami. Dobre, wielopoziomowe aktorstwo zniszczyłoby zamiar serii. Pewnie by nie zaszkodziło, ale zabrałoby jedną gwiazdkę samemu tytułowi. "Milczenie owiec" pamiętamy równie dobrze z powodu fabuły, ale najbardziej ze względu gry Foster i Hopkinsa. Z serii "Piła" nie pamiętamy aktorów, bo i po co?

Z jednej strony nie płakałabym tak bardzo z powodu generacji TC. To lekki paradoks, że w kinie stricte rozrywkowym oraz stricte komercyjnym film jako całość staje się ważniejszy niż podział na jakieś elementy. W kinie bardziej ambitnym, a już tym bardziej niszowym/niezależnym taka sytuacja wydaje się niemożliwa do zrealizowania. I raczej nigdy się nie uda zrobić czegoś takiego. W kinie ambitnym zawsze będziemy czynić podział ze względu na analizę reżyserii, genialnego scenariusza czy zdjęć. W kinie niszowym bez dobrego scenariusza nie ma filmu.

Po cóż mi więc analizować, dzielić kino rozrywkowe/komercyjne? Jeśli sprawia, że dobrze się bawię nie muszę badać poszczególnych elementów, chyba, że w sensie ciekawostek. Czy imprezowicz po dobrze zakrapianej balandze, szczęśliwy z udanej zabawy bada skład wódki?

W filmie, w którym trudno wyszczególnić grę aktorską, nie musimy tracić niepotrzebnej uwagi na dany element. Oglądamy film jako całość - towar oddany nam beztrosko w ręce. To kino komercyjne - tam może sobie panować TC Generation. A wybitni aktorzy pewnie i tak nie pozwolą nam o sobie zapomnieć. Nawet w takiej dziurze jak TC-owska generacja może się narodzić aktor czy aktorka, która bez wysiłku zacznie sięgać po Oskary niczym Meryl Streep.