sobota, 23 lutego 2008

regałowe brzemia basem mojej duszy



Enid w Ghost World zwraca się z wywyższoną urazą do chrypiącej koleżanki, której spodobał się jakiś chłopak.
-To pewnie głupek.
Śliczny blondyn przechodząc obok ich stolika mówi do kolegów:
-Ej, dziś jest impreza reggae, idziemy?
Enid rozkłada ręce w geście "a nie mówiłam"?.

Ano, regałowcy to głupki jakich mało. Jestem na to potwierdzeniem. Mózg zjarany zielskiem, częste zawieszki inteligencji i przeskoki czasowe. I kiwka, w lewo w prawo, gdy postmarlejowe głosy wołają z daleka. Dobra zabawa. Czasem żałuję, że już nie jaram.

Pomiędzy jedną płytą Toola, Morfinistami czy operą Delibesa lubię posmakować pozytywnej muzyki. Brakuje mi tej muzyki na żywo. W moim mieście nie ma rege. Znaczy może jest, ja nie słyszę, a już zaczyna mi się nudzić metal grany w miejscowej knajpie. Może czas zadziałać? Marzy mi się festiwal rege, gdzie mogłabym poskakać spokojnie, mozolnie, z zamkniętymi oczami. W ramach ulgi, którą przynosi mi taka muzyka.

To pewnie moja sympatia dla prostoty zgubiła mnie dla reggae. Bo to przecież prosta muzyka. I prosta filozofia. Egzystencjaliści łapią się za głowę - nie ma Jaha, nie ma one love!

No i?

Pomiędzy jednym dołem, a kolejną depresją skok z jednej nogi na drugą to pomyślność chwili. Nie będę z tego rezygnować tylko dlatego, że moje życie to przysłowiowa beznadzieja.


http://archi139.wrzuta.pl/audio/m57Mhnva2G/vavamuffin_serce

Brak komentarzy: