środa, 27 sierpnia 2008

The Night


You're the night, Lilah, A little girl lost in the woods, You're a folk tale
The unexplainable

You're a bedtime story, The one that keeps the curtains closed, I hope you're waiting for me, Cause I can make it on my own
I can make it on my own

It's too dark to see the landmarks, I don't want your good luck charms, I hope you're waiting for me, Across your carpet of
stars

You're the night, Lilah, You're everything that we can't see, Lilah, you're the possibility

You're the bedtime story, The one that keeps the curtains closed, And I hope you're, waiting for me, Cause I can make it on my own
I can make it on my own

Unknown the unlit world of old, You're the sounds I never heard before, Off the map where the wild things grow, Another world outside my door, Here I stand I'm all alone ,Drive me down the pitch black road, Lilah you're my only home
And I can't make it on my own

You're the bedtime story, The one that keeps the curtains closed, And I hope you're waiting for me, Cause I can make it on my own
I can make it on my own.

You're the paint can falling off the wall, at the door that slams at the end of the hall, Where the kid rings sounds of basketball, The battle of the earth of the angels, The shifting snow drifts so realistic, So realistic - call you carpet of stars, See there is something in the yard
It's awful dark

With the painted strings, the cross, the good luck charm, The prayer, the extra layer

poniedziałek, 25 sierpnia 2008

spostrzeżenie czytacza


a na 34 stronie trafiasz na coś takiego i upada gładko jak stalowy pomnik popchnięty przez giganta jednym ruchem dłoni hasło o obrazie zawierającym tysiąc słów...:

"W całej eksozycji najważniejsza była jej wysoka, sztywna sylwetka, szczegóły twarzy miały znaczenie drugorzędne. Gdyby w miejsce głowy wstawić kulę armatnią, nie umniejszałoby to wcale wspaniałości kompozycji."

Syreny z Tytana - Kurt Vonnegut

sobota, 23 sierpnia 2008

science - fiction post



[...]
-Poznałem już wiele języków, które są tutaj używane. Jestem w trakcie nauki językiem Babilotów.
Czartaa zrobił krok do tyłu, ale w swej długiej szacie wyglądał, jakby sunął po podłodze. Podniósł swoją dużą głowę i zamyślił się, nie przestając jednak rozmawiać:
-Babiloci, to ci nowi, sprowadziliśmy ich kilka miesięcy temu – spuścił wzrok na Orlina – Dobra robota, Orlinie. Jak masz na imię?

Dakker’ka przez chwilę zastanawiał się, czy aby nie użyć swojego prawdziwego imienia, ale skądinąd podejrzewał, że Czartaa nie zrozumie nic z jego wymowy. Podał imię, kótre nadał mu Ojciec w uni-języku:
-Nadtłumacz.
Czartaa ponownie posunął się do tyłu i podniósł swoją jajowatą głowę, aby po chwili ją opuścić.

-Wiesz, że my nie posiadamy imion? Wiesz co to znaczy selektywność?
Orlin zdumiał się tak oczywistą informacją. Wiedział doskonale, że w języku Czartaa’ów nie istnieje liczba mnoga od słowa określającego ich rasę. Mimo to kiwnął usłużnie głową. Dakker’ka szybko przyswoił sobie gesty Ojca, który też zamierzał je wprowadzić do uniwersalnego użycia na Arce, tak jak poprzednio zrobił to z językiem.

Jedynie Czartaa nie potrafili się dostosować, ale ze względów swej doniosłej inteligencji, którą Ojciec wiele razy wyróżniał, mogli zachować swoje obyczaje.

Według Dakker’ka odgrywali na statku rolę, jaką powierzano w jego królestwie kapłanom. Byli mędrcami pośrednimi. Tym głównym był oczywiście Ojciec.
-Dobrze. Zostałeś tu przysłany, bo mamy na Arce nowego gościa. Jest niesamowity, ale zresztą... sam zobaczysz.
[...]



[...]
Cały czas przyspieszamy. Gubimy gwiazdy, wpatrujemy się w niepoznane niebo, szukamy czegoś nowego, ale to ciągle to samo. Patrzę za Derną, lecz ona śpi w fotelu informatyka. SET próbuje ją obudzić świszcząc dziwnymi, tylko jemu zrozumiałymi, komputerowymi dźwiękami. W końcu Francis pociąga ją lekko za rękaw. Oto jesteśmy. Poza granicami znanych nam terenów, zjawisk.

Lecz ciągle to samo niebo, tylko tysiące, miliony nazw do zapełnienia dla czekających na nas astronomów. Ale zanim wrócimy, wymrze ich pokolenie i czy będzie jeszcze ktoś o nas pamiętał?
[...]

piątek, 15 sierpnia 2008

Tarcza antyrakietowa w Redzikowie

Będę dramatyzować. Niedobrze się dzieje, ponownie oddaliśmy się niemocy wyższym siłom. Oczywiście hasło "nie uprawiamy polityki na kolanach" jest twarde i użyteczne, ale to jakby dziecko rzucało kamieniami w czołg. Kto wie? może jak nasi dziadkowie i pradziadkowie umrzemy na wojnie?



Spójcie na drugi filmik.



Propaganda. Jedna tarcza pokoju i spokoju nie czyni. Z jakiej racji pozostałości wschodnich grup terrorystów mieliby atakować teren Europy, oczywiście musieliby do tego mieć odpowiednie środki - rakiety balistyczne - a nawet jeśli w ich głowach zalśniła myśl o narażeniu europejskich popleczników to teraz wygasła z wiadomego powodu. I to jest ok.

Ale... jest sobie inny kraj, który "nu nu" pokazuje Polsce odkąd Amerykańcy zaczęli się pojawiać w Polsce i kręcić z wiadomego powodu. "My wiemy, że to chodzi o o nas, nie nakręcicie nas zagrożeniem z bliskiego wschodu. Nie dla nas te bajeczki" - powiedział kraj carów i tyranów. Powiedział mądrze, bo zimna wojna is back. A przynajmniej jest coraz bliżej. Choć czy taka zimna? Rosja dość gorąco zareagowała na Gruzję. Dlaczego z nami miałoby być inaczej? Miejmy nadzieję, że ryzyko iż USA stanie w naszej obronie przytrzyma na wodzy ich nerwy.

Choć i oni i my wiemy, że ryzyko to jest małe. Nikt nie będzie na szali stawiał swego imperium gdy chodzi o mały kraik, który przecież już nie raz wrywał się i wyrywał z obcej macierzy.

Miałam kiedyś sen. Jedyny taki w życiu. Obudziłam się i spojrzałam przez okno. Zobaczyłam nadlatującą ogromną rakietę. A potem nie było już nic. Umarłam i to było przerażające uczucie.

Straty w ludziach... Jak zwykle odzywa się prostaczkowatość w mojej głowie i wielkie idee świata nikną w blasku...

środa, 13 sierpnia 2008

Few songs for Lady I.

"I drove all night to get to you"



"...Well I lost my heart it didn't take no time
But that ain't all. I lost my mind in Oregon..."




...ffrrrrrrrrr....



:)

wtorek, 12 sierpnia 2008

JOLENE

Niewielu wie, ale jedną z największych piosenek wszechświata jest utwór "Jolene" autorstwa znanej piosenkarki country - Dolly Parton...



Warto też poznać inną wersję na żywo. Dolly Parton to gaduła, ale warto jej posłuchać. W sumie mówi całkiem mądre rzeczy.


Oczywiście zrodził się swoisty kult wobec tej piosenki wśród młodzieży, która zafascynowała się country właśnie dzięki "Jolene".


Bezlitosne lata 80-te nie mogły się obejść bez własnej przeróbki.


No i mistrzostwo świata zostało pobite - występ zespołu White Stripes w programie Conana O'Briana zabrał dech miłośnikom muzyki.

http://pl.youtube.com/watch?v=gaiyDOZp23k

Jack White wydobył z tej pieśni gniew i bezsilność. Bezsilność na melancholijną nutę wyciągnął ten zespół. Najbardziej smutne wykonanie "Jolene" ever.

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Devil in the head: Dick Laurent is dead - rozdział 1

Zaczynamy. Wszystko opatrzone nazwą "Devil in the head: Dick Laurent is dead" jest wyłącznie własnością pani Olimpii Dudek i wszelkie kopiowanie i wykorzystywanie fragmentów bez wiedzy autora (olimpiadudek@gmail.com) lub całości jest zabronione, w skutkach będzie ścigane sądownie.



DICK LAURENT IS DEAD - ROZDZIAŁ I

„Lubię pamiętać rzeczy na swój sposób. Tak jak je zapamiętałem. Niekoniecznie tak jak zdarzyły się naprawdę.”
David Lynch „Zaginiona Autostrada”


„zabójca obudził się przed świtem, założył swoje buty,
wziął twarz z antycznej galerii i poszedł wzdłuż holu,
poszedł do pokoju swojej siostry, a potem,
potem przybył z wizytą do swojego brata,
i poszedł wzdłuż holu,
i stanął przed drzwiami,
i zajrzał do środka”

Jim Morrison „The end”

“Naprzód! Marsz, brzemię, pustynia, znudzenia
I gniew. Komu się ofiarować? Jaką trzeba wielbić
Bestię? Na jaki się porwać święty obraz?
I czyje złamię serca? Jakiego trzymać się mam
Kłamstwa? – W czyjej brodzić krwi?”

Artur Rimboaud



Biegłem ile sił, ciągle słysząc w uszach tą szaleńczą gitarową muzykę. Obracałem się co chwilę ze śmiechem, przeskakując powolne psy i poranne gazety jeszcze nie zabrane z chodnika. Facet z trzydziestką ósemką biegł za mną.

Był cierpliwy i piekielnie wkurzony. Wbiegłem na ulicę i nagle zatrzymałem się z wyobrażeniem mojej głowy, która wybucha gdy nabój z prędkością 90 m\s przebija się przez moją czaszkę. Wtedy ta ciężarówka zatrzymała się. Kierowca zatrąbił. Odwróciłem się i uśmiechnąłem krzywo do jego zdumionej gęby. Zrobiłem dwa kroki do przodu i ciężarówka ruszyła a ja zawiesiłem się na ramie ostatniej przyczepy znikając temu z 38, jak na dobrych filmach sensacyjnych z lat 80-tych. Śmiałem się na myśl jego miny gdy próbował zgadnąć gdzie tak szybko uciekłem.

Teraz gdy siedzę w swoim mieszkaniu z przypaloną ścianą wyobrażam sobie tego gościa ze spluwą jak ukochanego mężczyznę, którego chciałbym dotknąć, by uwierzyć, że istnieje naprawdę.

To była rzeczywiście świetna zabawa. Ale wiecie co? Mam więcej takich historyjek w zanadrzu. Całe moje życie to taka historyjka.

Jestem chłopcem rzuconym na wiatr. Albo według statystyk społecznych psychopatą, który w normalnych warunkach biłby swoją żonę i psy sąsiadów. Ale to nie są normalne warunki, chyba sami przyznacie? Jeśli się mieszka w mieście gdzie byle biznesmen może przystawić ci pistolet 9 mm do skroni i spytać z krzywym uśmiechem:
-Jak minął dzień?

Co możesz zrobić w takiej sytuacji? Możesz tylko się uśmiechnąć i odetchnąć, że to nie kaliber 44 a potem spojrzeć na niego i rzec:
-Ujdzie.

Kaliber 44 ma taką długą lufę. Taki zostawia ci dziurę w głowie jeśli strzelasz z bliskiej odległości. O ile normalny pistolet ma 9 mm taka dziura byłaby 4 razy większa. Tak przypuszczam (widziałem „Taksówkarza” dwa razy). Pewnie zastanawiacie się czy ten od „jak minął dzień” to ten sam z 38. To był inny. A broni nie zidentyfikowałem. Wiem tylko, że miała 9 mm.

Gdy tylko ciężarówka zatrzymała się zeskoczyłem i poszedłem do knajpki naprzeciwko. Skąd mogłem wiedzieć, że stąd w 10 minut (jeśli nie ma korków) można dojechać do Wallstreet? Przecież nie jeżdżę taksówkami. W tej knajpie roiło się od biznesmenów.

Ledwo usiadłem, podszedł on i jak już wcześniej mówiłem przystawił mi do skroni broń pytając się:
-Jak minął dzień?
Spojrzałem wtedy na niego i uśmiechnąłem się.
-Ujdzie – w pewnej chwili pomyślałem, że nie jestem tu mile widziany. A w drugiej byłem już tego pewien.
-Pytam się „jak minął dzień” bo zastanawiam się czy naprawdę już minął. Dla ciebie zapewne – wtedy spojrzał na zegarek i zagryzł wargi – minie za 48 sekund.
-Jest pan bardzo dokładny – odrzekłem nadal się uśmiechając.
Widać mile go to połechtało bo odpowiedział (dalej z tym krzywym uśmiechem):
-Dziękuję. Dostaniesz za to 11 sekund więcej.

Cóż? Czy człowiek potrzebuje czegoś więcej niż 48 + 11 sekund życia? Gdy skończą się te 48 sekund zawsze możesz zrobić coś czego nie zdążyłeś w tych poprzednich 48 sekundach w pozostałych 11. Możesz na przykład pomyśleć: „O mój Boże! On mnie zabije! A ja nie powiedziałem Helen jak bardzo ją kocham!” i „o mój Boże, nie wyłączyłem żelazka!”.

Albo „Sram na to pieprzone życie”. Ja zaś pomyślałem : „Dziś mam pecha do facetów z pistoletami. Ciekawe jak będzie jutro?”.

Mój pech okazał się zgodny z oczekiwaniami. Po 9 sekundach do knajpki wpadło czterech policjantów (oczywiście z pistoletami w dłoniach) i rozłożyło biznesmena w ciągu 31 sekund. Na policję nie zawsze można liczyć. Ja bym rozłożył go po 10 sekundach.

(cdn)

wtorek, 5 sierpnia 2008

Vieloryp parody

Ostatnio pojawił się w Bałtyku humbak, który zwiedził sobie Rowy, Darłówko i Orzechowo. Dostaliśmy dwa filmy od internautów oraz... nakręciliśmy własny reportaż z Rowów.

Co lepsiejsze kawałki wyjęłam i pocięłam w tę oto historię.

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

mam ostatnio taki time...

-Czemu ty ostatnio jesteś taka zła względem mnie? Ledwo coś powiem, a ty już burczysz albo krzyczysz - kolega do mnie dziś.

-Nie wiem. Ostatnio mam taki... zły okres. Mam ostatni taki "time".


Potem poczułam, że to już ta chwila (tylko wtedy wychodzę z pracy), gdy nie zrobię nic więcej w redakcji i wyszłam. Bez autobusu w najbliższych godzinach i bez roweru. Wsiadłam w "jedynkę" i przejechałam pół miasta z Cardigans, a potem spacerkiem do domu, choć sandały nie zdały próby - doszłam do domu, wypiłam piwo, zapaliłam papierosa.





-Ty to jesteś medialne zwierzę:D - napisał mi na gg kumpel z pracy.
-Dzień bez adrenalinki w pracy to dzień stracony - odpisałam.






Palę papierosa, rozmawiam. Wpada D. i patrzy na mnie i uśmiecha się szeroko, prawie, że śmieje.
-Co się stało? - pytam zdziwiona, strzepując popiół.
-Nic. Cieszę się do ciebie.




Dobra wymówka z tym "timem", myślę sobie właśnie teraz. I brzmi tak ładnie. Na pewno ładniej niż: o ja pierdolę, dajcie mi dziś wszyscy święty spokój.