niedziela, 20 stycznia 2008

Tom Cruise Generation

Tak określiła współczesne pokolenie aktorów amerykańskich pani Królikowska-Avis w jednym z numerów miesięcznika "Kino". Pokolenie aktorów, którzy mają się w filmie przede wszystkim pokazać. Granie czy umiejętności schodzą na drugi plan.

Tak więc Tom Cruise zamiast dołączyć do zaszczytnej grupy aktorów charakterystycznych wyznacza nowy wymiar aktorstwa. Aktor nie musi się wysilać, jest jedynie elementem filmu. Poza filmem tak naprawdę staje się dopiero aktorem - jeśli jest znany - reklamuje swoim nazwiskiem dany tytuł. Jeśli nie jest znany, ale wystąpił w znanym filmie może liczyć na kolejny kontrakt.

TC Generation to oczywiście hańba dla aktorów starszej, klasycznej miary. Ale w gruncie rzeczy TC Generation idealnie wpasowuje się w ideologię Hollywoodu. Nieedukacyjny, bardziej promowany, wymiar aktorstwa jedynie wyrównuje wypukłości i wygrubienia filmu - dotychczas brakowało właśnie tylko takiego wyrównania - gdzie aktor wtapia się w tło efektów, światła, scenariusza itp. Dotychczas bo jeszcze do niedawna to często aktor stanowił główną oś dobrego filmu - np. Christian Bale w skrajnie zdiagnozowanej tezie Stanisławskiego, Jim Carrey umiejętnie wykorzystujący lata doświadczeń komediowych w poważniejszych obrazach, czy Jodie Foster cudowne dziecko Hollywoodu, perfekcjonistka, która nie odpuszcza żadnej roli.

Tymczasem wiadomości o talencie czy przygotowaniach aktora do roli stają się coraz częściej zwykła ciekawostką. Foster opowiadająca o tym dlaczego wybrała daną rolę czy Carrey utykający na etykietce komika grający z równym powodzeniem w dramatach są dla masowego widza nudni. Teraz ważniejsze jest w jakim filmie zagrają. To film jest główną gwiazdą. Przykład - seria "Piła" gdzie nie potrzeba znanych aktorów, gdzie w sumie w ogóle nie potrzeba aktorów z umiejętnościami. Dobre, wielopoziomowe aktorstwo zniszczyłoby zamiar serii. Pewnie by nie zaszkodziło, ale zabrałoby jedną gwiazdkę samemu tytułowi. "Milczenie owiec" pamiętamy równie dobrze z powodu fabuły, ale najbardziej ze względu gry Foster i Hopkinsa. Z serii "Piła" nie pamiętamy aktorów, bo i po co?

Z jednej strony nie płakałabym tak bardzo z powodu generacji TC. To lekki paradoks, że w kinie stricte rozrywkowym oraz stricte komercyjnym film jako całość staje się ważniejszy niż podział na jakieś elementy. W kinie bardziej ambitnym, a już tym bardziej niszowym/niezależnym taka sytuacja wydaje się niemożliwa do zrealizowania. I raczej nigdy się nie uda zrobić czegoś takiego. W kinie ambitnym zawsze będziemy czynić podział ze względu na analizę reżyserii, genialnego scenariusza czy zdjęć. W kinie niszowym bez dobrego scenariusza nie ma filmu.

Po cóż mi więc analizować, dzielić kino rozrywkowe/komercyjne? Jeśli sprawia, że dobrze się bawię nie muszę badać poszczególnych elementów, chyba, że w sensie ciekawostek. Czy imprezowicz po dobrze zakrapianej balandze, szczęśliwy z udanej zabawy bada skład wódki?

W filmie, w którym trudno wyszczególnić grę aktorską, nie musimy tracić niepotrzebnej uwagi na dany element. Oglądamy film jako całość - towar oddany nam beztrosko w ręce. To kino komercyjne - tam może sobie panować TC Generation. A wybitni aktorzy pewnie i tak nie pozwolą nam o sobie zapomnieć. Nawet w takiej dziurze jak TC-owska generacja może się narodzić aktor czy aktorka, która bez wysiłku zacznie sięgać po Oskary niczym Meryl Streep.

Brak komentarzy: